Data: 13.10.2014
Start: godz 13.05
Trasa: Zaklików (stacja kolejowa) - Irena - dolina Sanny - Łążek Chwałowicki - stawy Zawólcze - Irena - Zaklików (stacja kolejowa).
Meta: godz 16.50
Kilometrów: 32 (wg googlemaps)
Portret rzeki Sanny |
Po pierwsze zapach! Po raz pierwszy spotkałem się z nim w pochmurny zimowy poranek, 3 stycznia 2010 roku. Wtedy było mglisto i zimowo. W czasie marszu od stacji kolejowej przez rynek i dalej w kierunku Lasów Lipskich, wszędzie gdzie nie niuchnąć - wyczuwało się paloną sośnino świerczynę. Nad niskimi dachami unosiły się siwawe smugi niknące w bieli śnieżnej mgły. Tak zapamiętałem Zaklików.
A dziś... jadę przez wieś Irenę. To zaledwie jakieś 2 km na zachód od Zaklikowa. Mijam pierwszy dom po lewej, schowany w lesie. Parterowe zabudowania przyozdobione granianstosłupowym, ceglanym kominem nieproporcjonalnie wysokim w stosunku do całości. Ten dym z komina. Aura krańcowo różna - ale przypomniał mi się tamten zimowy Zaklików sprzed ponad czterech lat. Poczułem klimat - w najbardziej dosłownym znaczeniu! I nastroiło mnie to na całą wycieczkę.
Między Zaklikowem a Łążkiem - niewidziany wcześniej Frasobliwy. Może po prostu rzadko bywam w tych stronach...
Po raz drugi przecinam most na rzece Sannie (pierwszy raz był w samym Zaklikowie pomiędzy stacją kolejową a centrum miasteczka). Docieram do Łążka Chwałowickiego. Tam zaś - najprawdziwszy młyn - pamiątka po czasach, kiedy rzeki wykonywały na rzecz ludzi olbrzymią a pożyteczną pracę. Do roboty zaprzągł je sam czart - ale rychło odsprzedał swój pomysł mojemu Świętemu Patronowi. Ten zaś wynalazek oddał ludzkości na pożytek. A działo się to ponoć nad.. lubelską Bystrzycą. Dlatego szerzej o transakcji między wysłannikiem piekieł a św. Marcinem - w innym miejscu. Okazja ku temu pewnie rychło będzie...
To chyba nie przypadek, że nie minę obojętnie żadnego młyna... |
Młyn po jednej stronie Sanny. Zaś naprzeciwko - jesień w pełnej krasie...
Podjeżdżam jeszcze kawałek w kierunku Borowa, do którego jednak nie docieram. Czas! Obiecuję sobie solennie wrócić tu przy najbliższej sposobności. Ileż takich obietnic miesięcznie składam samemu sobie...
A zatem - zmiana kierunku. Początkowo jeszcze asfaltem, potem trochę na przełaj jadę ku całkiem sporemu zespołowi stawów hodowlanych rozciągających się na południe od Wólki Szczeckiej i zasilanych wodami niewielkiego strumyka - Karasiówki. Zaś Karasiówka to dopływ Sanny. Obszar w "widłach" tych dwóch rzek swego czasu był moim ulubionym miejscem eksploracji o wybitnie ornitologicznym charakterze. Było to w trakcie studiów - czyli prawie 20 lat temu. Wówczas bieganie z lornetką po trudno dostępnym terenie (im trudniej dostępny tym większa frajda!) stanowiło moją podstawową życiową pasję a zarazem... powód zawalenia niejednego egzaminu. A biologia to nie był łatwy kierunek... Czasy się zmieniają, pasje również. Przewodnictwo, turystyka poznawcza, fotografia... na ptaszki po prostu brakuje mi już czasu. Szkoda... może jeszcze kiedyś ponownie się z nimi zaprzyjaźnię.
Nad stawy Zawólcze trafiałem wówczas dość często. Zdarzyło się kiedyś tak, że wracając pieszo skądś tam (może że Szczeckich Dołów) do stacji kolejowej w Zaklikowie (wieczorny pospieszny z Przemyśla to była podstawa powrotów z ptasich eskapad - o idealniej godzinie jechał) zatrzymałem się na moment na grobli. Dosłownie dwie minuty. Na drugi dzień w rozmowie z kolegą z sekcji ornitologicznej Studenckiego Koła Naukowego, na pytanie "co tam" odpowiedziałem skromnie: "nic takiego... bielik i czapla biała...". Tacy byliśmy jacyś dziwni, że zamiast podrywać koleżanki z roku "na najnowszy model porschaka" czy inszej blaszanej puszki myśmy prześcigali się w przechwałkach który ile ciekawostek faunistycznych "zaliczył" w ciągu jednego dnia. Trudno uwierzyć, ale... to działało... Często...
Na groble ostatecznie nie włażę, dzieli mnie od nich spory rów z płynąca wodą, a ja zapomniałem zabrać śmigło do roweru...
"Wodne malowanie" w okolicach stawów Zawólcze... |
Powrót na asfalt i dalsza jazda przez Lasy Lipskie drogami o zerowym ruchu aut. Ideał. Cały czas pomiędzy dolinami Karasiówki i Sanny ale już w kierunku Zaklikowa. Tuż przed Ireną (gdzie domykam pętlę) uroczy drewniany most na Sannie. Potem już powrót do Zaklikowa - na stację kolejową z krótkim tylko postojem przy dawnym XIX w. słupie wyznaczającym granicę pomiędzy Galicją a Królestwem Polskim. Swoista pamiątka pochodząca z Łążka dziś stoi przy dzwonnicy parafialnej świątyni w samym Zaklikowie. Zaś pamiątek z czasów "nadgranicznej" historii doliny Sanny jest tu znacznie więcej. Co tylko inspiruje do planowania kolejnych wyjazdów...
I tak dobiegła końca kolejna wycieczka. Żółto - czerwony SA 135 w ciągu niewiele ponad godziny przenosi mnie z granicy Podkarpacia i Lubelszczyzny do stolicy tego drugiego regionu.
Przepiękne i niezwykłe urokliwe miejsca odwiedzasz, Przewodniku...Aż chce się rzucić wszystko i ruszać w świat! No i jesień w tym roku mamy wyjątkowo piękną, co widać na zdjęciach. Aczkolwiek największe wrażenie zrobił na mnie Frasobliwy...
OdpowiedzUsuńAutorze, wprawdzie trochę mroźno za oknem, ale Twoje wpisy motywują do wyjścia na szlak krajoznawczej wędrówki :)
OdpowiedzUsuń