O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

wtorek, 24 listopada 2015

Jeszcze jeden aneks do 3 części...

Dwa posty niżej napisałem:

Dąb "Dominik" - w hołdzie Uczonemu, który miał szczęście być Uczonym w czasach gdy o punktacji tzw. "filadelfijskiej" nikomu się nie śniło. Inaczej zapewne nie powstałby Poleski Park Narodowy. Gdyż Uczony w pogoni za punktami nie miałby zapewne czasu na pierdoły w rodzaju tworzenie jakichś - tam parków.

Profesor właśnie zmarł...

piątek, 16 października 2015

Foto - anex do 3 części "Trójcy..."

Na dobry początek - Zagłębocze z zachodniego brzegu, tego sprzyjającego zbieraniu okruchów pamięci. Mam co zbierać i bardzo się z tego cieszę.

Dwa "portrety" Drzewa w hołdzie Uczonemu. Rozmowa ze spotkanymi przypadkowo przewodnikami PPN uzmysłowiła mi, jak wielkim szacunkiem darzony jest człowiek, któremu park zawdzięcza swoje istnienie...
Poleska klasyka przyrodniczo - turystyczna, czyli jezioro Moszne...
Ucieleśnienie śmiertelności. I jednocześnie nieśmiertelności. Przynajmniej w legendarnym wymiarze. Leżąca "Ludwika" na pierwszym planie, za nią Tadeusz - wciąż jeszcze żywy. W jego cieniu rosną podrostki. Piękna kontynuacja tradycji...

piątek, 25 września 2015

Trójca z rodzaju Quercus - część 3. Dominik.

Z kronikarskiego obowiązku:

Data:23.09.2015, pierwszy dzień astronomicznej jesieni...
Start: godz 8.30
Trasa: Tarło (przystanek kolejowy) - Kaznów - Ostrów Lubelski - Głębokie - Uścimów Stary - Orzechów Nowy - jez. Zagłębocze - Zamłyniec -  Łomnica - dąb "Dominik" - jez. Moszne - Jamniki - Zienki - Górki - Sosnowica - Uhnin - Dębowa Kłoda - przystanek Parczew Kolejowa.
Meta:  godz 16.15
Kilometrów: 76 (wg Googlemaps)


Niegdyś byłem fanatykiem Polesia. Okrągłych krasowych jeziorek, brzóz przy gościńcach, bagien, błot, trzęsawisk i wszelakich innych gruntów podmokłych. Zaczęło się od dzieciństwa. Jeszcze od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Okruchy wspomnień kilkulatka. Sentymentalizm. Nic więcej. Nie warto wspominać. Bo to tylko okruchy spadłe w dzieciństwie. Piękne acz niekompletne. Zbieranie ich wymaga zatrzymania się. A ponoć "kto stoi w miejscu..." 

Mimo wszystko siedząc na zachodnim brzegu jeziora Zagłębocze (tym bez post - peerelowskiej zabudowy wczasowo - letniskowej) z jednej strony wracam myślami do tego, co najlepsze, z drugiej... ogarnia mnie tęsknota za bezpowrotnie minionym. I stachurowskie - "przeklęty bądź zegarze, w którym czas nie może być cofniony". Cytuję z pamięci - mogłem trochę przekręcić.

Może również dlatego nie mogę patrzyć na tablice "Droga prywatna - wstęp surowo wzbroniony" strzegące gościńców z którymi łączy się tyle mglistych wspomnień. Sorry - okruchów ze stołu. O, przepraszam - niektóre z nich wcale nie są mgliste. I nie dotyczą dzieciństwa. Szlakiem Białka - Libiszów - Sosnowica wędrowałem wszak z Małżonką, kiedy byliśmy jeszcze niemal nowożeńcami. Moja Kobieta bawi się jak dziecko patykiem dłubiąc nim zawzięcie w piasku na gościńcu. Pamiętam patyk, zgrabne nogi i tło złożone z sierpniowych cumulusów gdzieś nad nami. A duch barona Alfonsa Horocha na własnej dłoni smażył ryby z okolicznych stawów. Baron sam przyobiecał podjąć się tej czynności - smażenia ryb na dłoni właśnie. Taka była wiara w sukces sąsiada - Teodora Libiszowskiego - inicjatora powstania gospodarstwa rybackiego, które z czasem wyrosło na potęgę. Przynajmniej przestrzenną...

Dąb "Dominik" - w hołdzie Uczonemu, który miał szczęście być Uczonym w czasach gdy o punktacji tzw. "filadelfijskiej" nikomu się nie śniło. Inaczej zapewne nie powstałby Poleski Park Narodowy. Gdyż Uczony w pogoni za punktami nie miałby zapewne czasu na pierdoły w rodzaju tworzenie jakichś - tam parków. Dzisiejsi uczeni mogą mnie zabić za to stwierdzenie. Nie dbam o to. 

Kobiety są ponoć silniejsze od mężczyzn (nie wiem, nie polemizuję). Ale w Sosnowicy to Ludwika upadła pierwsza. Tadeusz jeszcze stoi. Na szczęście sosnowicka młodzież zadbała o to, aby pojawiła się nowa Ludwika i nowy Tadeusz. Trzynastoletnie podlotki. Mam nadzieję, że tym razem Tadeusz nie będzie musiał jechać do Stanów. Ani przysięgi na Rynku Krakowskim składać. Ani kos na sztorc stawiać. Niepoprawny optymista ze mnie.

Słowo pisane musi wystarczyć. Stałem się ofiarą brzydszej twarzy nowoczesności. Jakiś skrzywiony dzyndzel w czytniku skasował mi wszystkie zdjęcia z wyjazdu. Część z nich przeznaczona była do publikacji. Trudno - pojadę jeszcze raz. Im miłość bardziej przywiędła - tym trudniejsza. I tym prawdziwsza. O!

środa, 9 września 2015

Utarte szlaki...

Dzień 3.
 Start: godz 06.10
Trasa: Horyniec Zdrój (Gościniec Pod Lasem) - Horyniec (Park Zdrojowy) - Horyniec (stacja kolejowa, przejazd pociągiem 32601do stacji Susiec) - Susiec - Rybnica (młyn)  - rez. "Nad Tanwią - wzg. Kościółek - Borowe Młyny - Błudek (były obóz NKWD) - rez. "Czartowe Pole" - Nowiny (stacja kolejowa)
Meta:  godz 18.05
Kilometrów:  35 (wg googlemaps).

Pokręciłem się z rana trochę nad Gliniańcem. Potem nie odmówiłem sobie przyjemności jeszcze raz zajrzeć do parku. Czas pożegnać Horyniec...


Podkarpacki SA135 zabiera mnie z tutejszego peronu w strugach deszczu. Warto odnotować. Opadów nie było od miesiąca. Można by rzec - nareszcie!

Roztoczański żelazny szlak z Horyńca do Zwierzyńca to jedna z najpiękniejszych linii kolejowych w Polsce. Mam do niej szczególny sentyment. A każdy przejazd to swego rodzaju misterium. Cóż, kiedy pociągi zaglądają tu z rzadka a poza ścisłym sezonem - wcale...

Toteż gdy dobijamy do Suśca - niespecjalną mam ochotę wysiadać. Po dwóch intensywnego jeżdżenia na dwóch kołach ogarnia mnie błogie lenistwo wagonowe.  I w tym momencie przypomniałem sobie Łosiniecki Potok. Jedna z moich ulubionych roztoczańskich rzek. Nic nie ujmując Królowej Tanwi. Lub raczej Tanewie - rycerskiej córce, zrodzonej z Sońki i Gołdapa. Ale te meandry Łosinieckiego zauroczyły mnie lata temu. Nie mogę się im oprzeć. I jeszcze ta budowla jak z najpiękniejszej bajki dzieciństwa - "Czarodziejski Młyn"... Czarodziejskość tego rybnickiego podkreśla jeszcze jego historia - wszak serce ma przeszczepione z Pizun...


Od Rybnicy do sławetnych szumów w rezerwacie "Nad Tanwią" blisko bardzo. Szlak dojściowy jednak pusty. Toteż przeżywam szok po dotarciu nad sam brzeg Tanwi. Po pustkach na szlakach Roztocza Wschodniego mam wrażenie, że wylądowałem w sercu ruchliwego miasteczka. Piękno ma moc przyciągania. Niestety - nie tylko piękno. Czasem czynnikiem przyciągającym jest moda. Potrzeba lansu.  A wtedy... drżyj roztoczańska przyrodo...

Niech Tanew wydaje się dziewicza przynajmniej na obrazku... 

Kościółek. Szczypta legendy zmieszana z historią, tą starszą i tą nowszą. I pytanie - czy Gołdap był bohaterskim rycerzem ze względu na swe militarne sukcesy czy też raczej dlatego, że potrafił być dla swojej córki - Tanewi ojcem i matką jednocześnie. Oczywiście do dnia tragicznego tatarskiego najazdu...

 
Jak w lustrze wody można, mając szeroko otwarte serce i oczy wyobraźni, dostrzec twarz pięknej Tanewi, tak imię Królowej Roztoczańskich Rzek wzięło się od imienia tej, która wybrała śmierć zamiast tatarskiej niewoli...

Borowe Młyny... do zobaczenia za rok...
Wiecie dlaczego tak uwielbiam kolejowe podróże? Prócz wszystkich innych aspektów - rozmowy. "Ważne choć tylko przedziałowe" - jak napisał pewien poeta a wyśpiewał jeszcze słynniejszy bard z zespołem. W nowoczesnych Spalinowych Zespołach Trakcyjnych klasycznych przedziałów nie uświadczysz. Ale chętnych do pogawędki - czasem jeszcze tak. Zwłaszcza jak dostrzeżesz u współtowarzyszki podróży koszulkę z logiem wskazującym na wspólne zamiłowania. Jednym słowem: Koło Przewodników z Lublina pozdrawia "Niezależnych" piechurów. Aczkolwiek te Panie Piechurki też miały rowery...

A na "Czartowym Polu" nastąpiło ponowne spotkanie. Tak spontaniczne jak i pogawędka. Czas zleciał tak szybko, że moja gadatliwość (związana zapewne z wykonywanym od czasu do czasu zawodem) omal nie kosztowała mnie spóźnienia na pociąg do domu. Zdążyłem jednak. I na pociąg zdążyłem i spust migawki wcisnąć, Sopot (ten roztoczański) utrwalając...

Sopot Utrwalony...
Pozdrawiam Was, sympatyczne Turystki! Oby takich spotkań i takich pasjonatów włóczęgi jak najwięcej!

sobota, 5 września 2015

Dzień spotkań...

Dzień 2.
Start: godz 07.45
Trasa: Horyniec Zdrój (Gościniec Pod Lasem) - Horyniec (Park Zdrojowy) - Wólka Horyniecka - Papiernia  - Malce - Basznia Górna - Basznia Dolna -  Tymce - Załuże - rez. "Jedlina" - Podemszczyzna - Puchacze - Świdnica -  Horyniec (Park Zdrojowy) - Horyniec Zdrój (Gościniec Pod Lasem)
Meta:  godz 19.15
Kilometrów:  44 (wg googlemaps).

Horynieckie rodzinne wakacje 2012 i 2013  wspominam szczególnie miło. Tym chętniej ponownie zagościłem w roztoczańskim uzdrowisku i tym bardziej ucieszył mnie widok Parku Zdrojowego, który w ostatnim czasie zamienił się w perełkę. Zaraz po powrocie rozpocząłem pertraktacje z Żoną i Córką aby za rok ponownie zajrzeć do Horyńca, choćby na kilka dni... Zdjęcia, które przywiozłem są w tych dyplomatycznych rozmowach niezwykle pomocne...


Odskok na południowy zachód. Cel: Basznia Dolna, gdyż tak nad Sołotwą stoi jeszcze zachowany, wciąż czynny młyn - dawniej wodny, dziś już elektryczny. Jadę przez Wólkę Horyniecką. Tu według wskazówek zaprzyjaźnionego mieszkańca Ziemi Lubaczowskiej odnajduję i oglądam chatkę jak z bajki, której kres - niestety - wydaje się już bliski. Zaś metryka ponad 100 - letnia!


Jeden z przysiółków Wólki Horynieckiej nosi nazwę Papiernia. Podobnież jak przepływająca opodal rzeka. Nie bez kozery. Stał tam kolejny wodny młyn a jego urządzenia techniczne napędzały także miejscową papiernię. Wszystko zabrała powódź, która miała miejsce w 1927 roku. Ślad nie ma. Otwierając szeroko oczy wyobraźnie można zobaczyć młyński staw. Jeśli wyobraźni zabraknie - ujrzymy raczej malownicze bagienko w dolinie...

... obfite we wszelaką roślinność...


I w tymże miejscu dochodzi do spotkania z Autorem linkowanej powyżej galerii zdjęć. Otrzymuję bezcenne wskazówki co do dalszej drogi i garść informacji przydatnych w terenowych poszukiwaniach. Dzięki Tomaszowi tego samego dnia udaje mi się spotkać ze współautorem jednego z najpopularniejszych przewodników po okolicy - o czym dalej...

W Baszni Dolnej - oprócz samego okazałego, murowanego budynku młyna - plenerowa mini-wystawa urządzeń młyńskich z czasów, kiedy siłą napędową była woda Sołotwy. Tylko dwa eksponaty - okazałe koła i mlewnik. Dla nas, żyjących w epoce "przemysłowej" produkcji żywności - arcyciekawostka.


Samo południe! Niesamowity upał. Przez Tymce i Załuże dojeżdżam do leśnego rezerwatu "Jedlina", gdzie robię dłuższą przerwę. Pauzę w jeździe wymuszają na mnie objawy przegrzania. Gdy kryzys mija - przede mną trasa marzeń, taka jak poniżej. I tak aż do Podemszczyzny.


W Podemszczyźnie niestety koniec trasy marzeń. Wbijam się na niebieski szlak wyznakowany zdecydowanie z myślą o piechurach. Do Puchaczy jeszcze jest jako tako, dalej już nie mam mowy o jeździe. Do Świdnicy ciągnę rower przez piach. Warto było! Umówiony za pośrednictwem Tomasza pan Marek Wiśniewski to nie tylko człowiek niezwykle serdeczny i gościnny ale także skarbnica wiedzy. O czym nikogo, kto miał w ręku zielony przewodnik po Roztoczu Wschodnim (autorów jest dwóch: Paweł Wład i wspomniany pan Marek) nie trzeba przekonywać.

Nie mogłem wszak przeszkadzać gospodarzowi bez końca. Do Horyńca na szczęście już bardzo blisko. Obiad - z czystego sentymentu - w Wodnym Świecie, a potem kontemplacja zdrojowiska. Park skrojony "na miarę" - nie za duży, nie za mały, bez przesadnego architektonicznego zadęcia, nic nie jest przeskalowane, wszystko w idealnej harmonii. Rewelacja! Słów uznania nie znajduję. I ten szum wody. Aż chce się zostać na dłużej...



Taniec derwisza z Łówczy do Brusna

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 27-29.08.2015
Dzień 1.
Start: godz 12.20
Trasa: Susiec (stacja kolejowa) - Rebizanty - Huta Szumy - Narol - Jędrzejówka - Dębiny - Huta Złomy - Łówcza - Nowe Brusno - Podemszczyzna - Horyniec Zdrój (Gościniec Pod Lasem)
Meta:  godz 18.15
Kilometrów:  50 (wg googlemaps).

Pierwszy dzień rowerowej trzydniówki. Początek to w zasadzie rozgrzewka. Odcinek Susiec - Narol pokonuję trzeci raz w ciągu lata. Tym razem z żalem omijam Młynki. Za to do "Florianowa" wjeżdżam od strony Krupca. I nie żałuję. Ostatni raz cerkiew tutejszą widziałem, gdy była w pożałowania godnym stanie. A teraz - proszę:


Dalej na południe - walka z wiatrem i upałem potęgującym zmęczenie. Aż docieram do Łówczy. Miłośnicy drewnianych cerkiewek już dobrze wiedzą po co...



Moją uwagę przyciąga jednak przycerkiewny cmentarz. A ściślej - tutejszy przyczynek do studiów nad poezją sepulkralną. Oto on:

Patrz! o to posąg z kamienia wykuty.
Nad zimnym grobem śmierci upominek
Zapłacz wyrazem żalu i pokuty
Tu mąż i ojciec znalazł swój spoczynek

W zasadzie powyższy czterowiersz był tylko dopełnieniem tego, co uruchomiło mój cholerny sentymentalizm ujawniający się w najidiotyczniejszych momentach....



Zainteresowani - do książek! Ja zaś wracam nad Łówczankę (strumyk płynący przez samo serce Roztocza Południowego a.k.a. Wschodniego).  I oddaję się zajęciu, którego namacalny efekt wkrótce powinien być... możliwy do pomacania. Dodatkowa przyjemność - okazja do rozmowy z przemiłymi Łówczankami (tym razem chodzi o mieszkanki Łówczy). Rozmowy dokładającej dodatkowy okruch historii do tych już zebranych a dotyczących czerniejących drzewiej nad wodami młyńskich konstrukcji. Tutejsza istniała jeszcze w larach 90-tych (!) Na tym terenie - coś niezwykłego. W tutejszej gazetce szkolnej było nawet zdjęcie. Gazetkę zlikwidowano (razem ze szkołą), gdzie trafiło zdjęcie - nie wiadomo...

Przede mną tytułowy odcinek. Stan drogi łączącej miejscowość nad Łówczaką z miejscowością nad Brusienką wymusza jazdę od prawa do lewa, od lewa do prawa, hop, siup, wiśta wio i slalomem. Kierowcy aut (są odważni, którzy tam się zapuszczają?) zapewne wyrażaliby się dość nieparlamentarnie, ja z żalem powitałem pierwsze zabudowania Brusna i skrzyżowanie oznaczające cywilizację - przynajmniej tę w drogowym rozumieniu. Frajda niesamowita, jakimś trafem protetyk dentystyczny tym razem nie zarobi...

Nagrodą był poniższy sielsko - anielski pejzaż znad Brusienki:


A potem chęć ochłonięcia zagnała mnie do Horyńca Zdroju - miejsca, do którego zawsze chętnie wracam. Tam też zatrzymuję się na nocleg.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Morze Nieliskie dookoła Wojtek!

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 21.08.2015
Start: godz 07.25
Trasa: Nielisz (Gospodarstwo agroturystyczne "Fanaberia") - tama czołowa zalewu Nielisz - Nawóz - Kulików - Deszkowice - Las pod RudąNielisz (Gospodarstwo agroturystyczne "Fanaberia")
Meta:  godz 10.45
Kilometrów:  18 (wg googlemaps).

Jako początkujący wielbiciel "Morza Nieliskiego" mam niezły mózgopląs...

"Unijna" tablica informacyjna przy kąpielisku "Moczydło" głosi wszem i wobec, że zbiornik ukończony został w 1997 roku. I nie drąży zbytnio tematu.

Z kolei granitowa tablica pamiątkowa, dumnie wystająca z zapory czołowej (a wmurowana w nią dnia 11 września 1997) sucho stwierdza: "wykonano w latach 1994 - 1997". Widzimy tu też inne dane, m.in. "powierzchnia zalewu: 834 ha". Sporo, zważywszy, że taki Zalew Zemborzycki ma powierzchni 278 ha. Ale wracajmy do Nielisza...





Tablica z zapory czołowej...
I sama zapora... 875 m. długości.

Nieopodal półwyspu na którym rozlokowała się wieś Kulików rzeka Por niegdyś łączyła się z Wieprzem a obecnie uchodzi do zalewu. Por tworzy w tym miejscu malownicze rozlewisko. Zaś rozlewisko to, choć wygląda dość dziewiczo jest po prostu tzw. zbiornikiem wstępnym. Nieopodal połączenia się tych dwóch zbiorników mamy kolejną tablicę, zawierającą już dokładniejsze informacje. Chociażby taką, że: "zbiornik wodny Nielisz na rzece Wieprz wybudowano w latach 1994 - 2008". Czyli od ukończenia zapory czołowej do całkowitego wybudowania zalewu w obecnym kształcie minęło jeszcze 11 lat. Tu też natrafiamy na garść statystyk. Wg nich całkowita powierzchnia zbiornika to aż 1060 ha. Czyli od roku 1997 jeszcze dodatkowych prawie 230 ha znalazło się pod wodą. Mógłbym spekulować, że przez te 11 lat powstawał zbiornik wstępny przy ujściu Poru. Lepiej jednak jak od razu przyznam się do niewiedzy.

Zaś na zdjęciu poniżej końcowy odcinek doliny Poru:  zbiornik wstępny przypominający naturalne rozlewisko.







Zaraz za nimi: Miejsce Obsługi Rowerzystów przy szlaku znanym jako Green Velo. Zaskakuje pięknym położeniem, estetyką i zerowym stopniem dewastacji. Życzyć sobie należy aby ten stan trwał stale. Wpis o MORze plącze się zresztą gdzieś po moim profilu w ogólnoświatowej "Księdze Konterfektów".

Okrążam zalew od południa i przez Deszkowice kieruję się z powrotem ku Nieliszowi, gdzie zostawiłem wypoczywającą Resztęrodziny. Po drodze mijam jeszcze jedno ujście nienazwanego strumyka wypływającego z Lasu pod Rudą i uchodzącego wprost do Zalewu. Aż dziw bierze, że krajobraz tak bardzo trafiający w mój gust, jednocześnie znajdujący się tak blisko "Fanaberii" gdzie przez pięć dni pomieszkiwałem z Babami, odkryłem dopiero ostatniego dnia pobytu. Całe szczęście - z Lublina to naprawdę niedaleko. I "szynobusy" kursują tu przez cały rok. Chyba już wiem na co przeznaczę wolne chwile w okresie "złotej polskiej jesieni"!



Post zawierał lokowanie produktu. Turystycznego. Dodajmy - całkowicie bezinteresowne. Sama kwatera jak również jej Gospodyni - bardzo sympatyczna osoba - bezsprzeczne zasłużyły na odrobinę darmowej reklamy. Jeśli wrócę do Nielisza (a wrócę) - z pewnością skorzystam. I innym z czystym sumieniem polecam.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rzeka na opak

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 19.08.2015
Start: godz 06.55
Trasa: Nielisz (Gospodarstwo agroturystyczne "Fanaberia") - Krzak - st. kol. Ruskie Piaski (przejazd pociągiem 22535 do stacji Bełżec) - Bełżec - dolina Krynicy Bełżeckiej - Żyłka - Leliszka - Żurawce - Ruda Żurawiecka - Zalyle - Szalenik - Bełżec - st. kol. Bełżec II (przejazd pociągiem 22540 do stacji Złojec) - Złojec - Las pod Rudą - Nielisz (Gospodarstwo agroturystyczne "Fanaberia")
Meta:  godz 17.30
Kilometrów:  ogółem 37 (wg googlemaps).

"Proszę pana, ja jestem za młoda żeby pamiętać, nie lepiej panu do Wikipedii zajrzeć?"

Dziewczyna (w istocie młoda i ładna) wcale nie wydawała się spławiać mnie Wikipedią. Po prostu - reprezentuje już rocznik, który odpowiedzi na nurtujące je pytania szukają przede wszystkim w internecie a nie błąkając się rowerem po gruntowych drogach i zagadując mieszkańców wiosek. Konwersacja odbyła się na gościńcu w Żyłce i zapewne w ogóle nie doszłaby do skutku gdyby nie... pies. Stworzenie uznało drogę prowadzącą nad Krynicą za swoją własność i zmusiło mnie do zatrzymania dwukołowego pojazdu. Właścicielka czworonoga starała się go uspokoić (zresztą z powodzeniem) a ja korzystając z okazji zagadnąłem o to, co minąłem kilka chwil wcześniej. A minąłem taki krajobraz:
"Tereny te w noc świętojańską od wielu lat gromadzą młodzież z okolicznych miejscowości" A. Pawłowski - Roztocze Środkowe, Przewodnik nie tylko dla turystów"
Do mniej więcej połowy lat 60-tych ten fragment doliny sprzyjał szczególnie nagromadzeniu utopców, wodników czy innych demonów wodnych. Nieprzypadkowo Lasse (mieszkaniec Zagrody Północnej - jakby ktoś "Dzieci z Bullerbyn nie pamiętał) udawał wodnika siedząc nago na młyńskim kamieniu. Tak, to młyny wodne czerniejąc nad wodami tak działały na ludzką wyobraźnię, że ta traktowała je jako siedziby wszelakich nadwodnych straszydeł. Zaś - to już zdanie etnografów - miały za zadanie pilnować aby nikt nie ośmielił się zażywać kąpieli przed Nocą Kupały. Nie tylko w stawach młyńskich zresztą. Choć akurat tu miały młyn do dyspozycji. Jeden z tych, które przetrwały stosunkowo długo. Po młynie ostał się staw i utrwalona w tradycji nazwa łowiska wędkarskiego - Młynki. Kolejne! Bo przecież wspominałem już o Młynkach koło Narola. A to zaledwie 15 kilometrów na zachód...

Ale to właśnie nieistniejący obiekt między Bełżcem a Żyłką stał się tematem rozmowy z nieznajoma właścicielką żwawego pieska. Z konieczności krótkiej. Pani była za młoda aby pamiętać piesek zaś zbyt hałaśliwy aby przekrzyczeć. 100 metrów dalej miałem więcej szczęścia.

"Panie, my sami ten młyn rozbierali. I budowali z niego świetlicę. Kiedy to było? Może sześćdziesiąty piąty? Długo stał, dłużej niż w Leliszce..."


Po młynie w Leliszce - podobnie jak poprzednim - też został jedynie malowniczy staw. Na Sołokiji...


Przyzwyczajeni jesteśmy, że rzeki Polski zazwyczaj obierają kierunek północny niknąc na końcu w wodach Bałtyku. Sołokija zaś płynie... odwrotnie. Na południe. Na opak! Dopiero przed przekroczeniem polsko - ukraińskiej granicy skręca na południowy wschód, zaś tuż za granicą na wschód. I w konsekwencji... również kończy w Bałtyku. Wraz z Bugiem, którego jest lewym dopływem. Z chwilą połączenia się z nasza rzeką graniczną (choć na innym odcinku) następuje zwrot już w słusznym północno - zachodnim kierunku. Taki hydrologiczny zawijas...


I nie wiadomo czy fakt istnienia tego zawijasa, czy też dźwięcznie brzmiąca nazwa spowodowały, że zawsze chciałem się nad ową Sołokiją znaleźć. A teraz miałem sposobność przejechać spory kawałek wzdłuż jej doliny. Odwiedzając przy tej okazji jeden z nielicznych zachowanych młynów. W Rudzie Żurawieckiej. 


niedziela, 16 sierpnia 2015

Pizuny i Krynica...

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 2.08.2015
Start: godz 12.20
Trasa: Susiec (stacja kolejowa) - Rybnica - Paary - Narol Wieś - Narol - Pizuny - Pawelce - Chlewiska - Brzeziny - Bełżec (dolina Krynicy Bełżeckiej) - Bełżec (stacja kolejowa)
Meta:  godz 17.25
Kilometrów:  35 (wg googlemaps).

 Zanim dotarłem nad rozlewiska górnej Tanwi - po raz drugi minąłem rynek pewnego miasteczka, które przypada mi do gustu coraz bardziej.



Posiedziawszy na rynkowej ławeczce i doprowadziwszy organizm do jako - takiego ładu (źle znoszę upały), pojechałem na południe. Po to, by z pomocą pewnego sympatycznego "Pana na Pizunach" poszukać resztek młyna. Zrujnowana w czasie wojny konstrukcja, upaństwowiona około 1946 roku ("upaństwowienie" w tym wypadku oznaczało niemal natychmiastowe rozszabrowanie, któremu nikt nawet nie próbował przeciwdziałać) nie zachowała się. Inaczej - zachowały się jej relikty. Trudno dostrzegalne, w zasadzie niedostrzegalne. Mnie, który mam za patrona świętego "od młynów", jednak inspirują. Na zdjęciu resztki stawu młyńskiego. Wprawne oko dostrzeże resztki ledwo sterczących z wody pali. I to w zasadzie wszystko... Reszta żyje w mglistych opowieściach. Wystarczy podjechać na polanę i zapytać.



W sąsiednich Pawelcach historia bliźniaczo podobna. Z tym że proces destrukcji trwał nieco dłużej. I zachował się nieco więcej. Za to gdyby nie wskazówki uzyskane w Pizunach - zapewne nie trafiłbym tam....



Zjazd z garbu oddzielającego Chlewiska od Brzezin prosto do Bełżca powoli staje się stałym, efektownym akcentem kończącym moje wyjazdy. Nie będę pisał o pędzie powietrza i wietrze we włosach. Tchnie banałem a poza tym nie ma chyba rowerzysty, który by chociaż raz tego nie poczuł. Tym razem jednak przyhamowałem nieco wcześniej niż zazwyczaj i oszczędziłem kierowcom stresu związanego z moim nagłym wtargnięciem na DK 17. Powodowała mną nie obawa o delikatne zdrowie mistrzów kierownicy a chęć obejrzenia jednego z okolicznych cmentarzy z I wojny światowej...


Oszczędziłem sobie tym razem wizyty w miejscu zagłady. Podjechałem kawałek na północ. Bełżec wszak ma też swoją Krynicę. Nie morską, nie górską. Po prostu... Bełżecką. Zwaną czasem Źródłem. Ten niepozorny prawy dopływ Sołokiji (pamiętajmy, że ostatnia z wymienionych rzek kieruje swój nurt dość niecodziennie - ku południowi) stanowił siłę napędową dla aż trzech młynów. Do tego "koło browaru mój Tato jeszcze w latach 60-tych zboże zawoził" - jak zakomunikowała mi pewna zagadnięta mieszkanka. Tyle, że śladu po nim nie ma. Z kolei po tym najbliższym ujściu staw pozostał. Ponoć lubiany przez wędkarzy. Był jeszcze środkowy - chyba najmniej utrwalony w okolicznej świadomości. "Panie, ten to na pewno wojny nie przetrwał, inaczej coś bym pamiętała...". Pozostał znaczek na turystycznej mapie i - zarastające resztki młyńskiego stawu. To był już ostatni punkt przejażdżki. Następna - jak nadmiar letniego szczęścia trochę odpuści.


czwartek, 30 lipca 2015

Górna Tanewica...

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 28.07.2015
Start: godz 12.20
Trasa: Susiec (stacja kolejowa) - Rybnica - Rebizanty - Huta Szumy - Młynki - Narol - Łukawica - Chlewiska - Brzeziny - Bełżec (stacja kolejowa)
Meta:  godz 17.15
Kilometrów:  30 (wg googlemaps).




 Powyższe zdjęcie w zasadzie mówi wszystko o celu wyprawy (a raczej rowerowego spaceru, gdyż kilometraż tym razem przedstawia się nadzwyczaj skromnie).

Tanew jest obecna w moim życiu od klasy piątej szkoły podstawowej - gdyż to właśnie z doliną tej "Królowej Roztoczańskich Rzek" wiąże się jedno z najpiękniejszych wspomnień lat szkolnych. Tamtym Koleżankom i Kolegom akapit niniejszy dedykuję... 

Od tamtej chwili wracałem nad Tanew wielokrotnie. I za każdym razem dostrzegałem w niej coś innego. W 2008 roku w trakcie wyprawy, którą na swój użytek nazwałem Dwudniowym Roztoczańskim Leczeniem Ducha , odkryłem dla siebie Młynki koło Narola. A tak naprawdę część tego miasteczka. Mój Patron - ten, co to wysłannika piekieł przechytrzył - nie pozostał bez wpływu na moją fascynację. Wszak zachował się tu wspaniały czterokondygnacyjny obiekt, którego malowniczość przywodzi na myśl opowieści rodem z "Dzieci z Bullerbyn". Lub inaczej - wyobrazić sobie można Antoniego Kosibę pykającego fajeczkę...



Narol. Kolejna kaskada wspomnień. Rok 1997. Będąc wówczas świeżo upieczonym magistrem biologii kończę tu letnią wędrówkę szlakiem św. Brata Alberta. Traf chce iż tenże rok to także dwa największe przełomy w moim życiu, oba dużo ważniejsze niż Dyplom Wyższej Uczelni (choć i ten doceniam!). Przypadek? Rok 2003. W pewien pochmurny listopadowy wieczór, na terenie byłej posiadłości Łosiów po raz pierwszy spotykam "twarzą w twarz" gromadkę ludzi, z których część później zostaje moimi serdecznymi Przyjaciółmi. A nazwa Narol dziś pojawia się często na "domówkach", które bardzo lubię i na których słucham z wypiekami "narolskich opowieści"  Tym częściej się pojawia i tym opowieści są pikantniejsze im więcej dobrego wina wypijemy...

Wam, Drodzy Nienazwani Przyjaciele, dedykuję powyższe wraz z radosnym (mam nadzieję) w swej wymowie zdjęciem.



Dalej "liźnięcie" Roztocza Południowego. Jadę do Łukawicy by tam przez Chlewiska wspiąć się na wierzchowinę, która dziś oddziela Lubelskie od Podkarpackiego. To granica współczesna. Bo jest jeszcze historyczna. Tędy biegła niemiecko - radziecka linia demarkacyjna z lat 1939 - 41.

Od tej chwili już do Bełżca niemal cały czas w dół. Tu już koniec trasy. Ale zanim co - dawka historii. Tej najtragiczniejszej...



Do stacji kolejowej już tylko mgnienie oka. Na burcie pojazdu - nasz regionalny slogan reklamowy. Nieco niewspółbrzmiący z odczuciami po wizycie w Muzeum.

Smakuję lubelskie, smakuję życie w nim. Smakuję to, co w życiu wydaje się najważniejsze i co zbyt łatwo stracić można...


poniedziałek, 13 lipca 2015

Gdzieś w Puszczy Sandomierskiej...

 Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 10.07.2015
Start: godz 07.55
Trasa: Stalowa Wola Południe  (stacja kolejowa) - ścieżka przyrodnicza "Maziarnia Polesie - Maziarnia - dolina Łęgu - Stany - Przyszów - Stalowa Wola - Stalowa Wola Rozwadów (stacja kolejowa).
Meta:  godz 15.25
Kilometrów:  66 (wg googlemaps).

Rower przed klatką schodową stał już o piątej piętnaście. Bo trzeba było złapać poranną "Koronę" w kierunku Rzeszowa...

W Rozwadowie trochę biegu z przeszkodami po peronach. Bo trzeba było przesiąść się na ostatnie trzy przystanki...

Krótko przed ósmą startuję. W kilka minut osiągam skraj Puszczy Sandomierskiej. Potem żwir pod kołami, sośnina po obu stronach i droga jak po stole. Nic, tylko jechać. Na południe...

Na interaktywnej mapie dostępnej w tym serwisie należy odnaleźć obiekt oznaczony numerem 25. Traf chce, że trasa ta wyznaczona została nieopodal miejsca, gdzie od kilku miesięcy współprowadzę badania - nazwijmy to - naukowe. A że zaszła potrzeba pobrania materiału do badań - dlaczego nie połączyć jednego z drugim?

Sakwy jeszcze prawie puste... w drodze powrotnej dociążę pojazd bezcennym materiałem badawczym...

Święty Hubert w dzisiejszych dniach nieodmiennie kojarzony jest jako patron "zielonych ludzików" dzierżących jedno- i dwururki. Łowców - jednym słowem. Okazuje się - nie jedyny i nie tylko łowców ale wszelkich "ludzi lasu". Siedmiowieczny święty nie był również pierwszym świętym patronującym ludności, która swoje życie wiązała z puszczańskimi ostępami. Na przełomie pierwszego i drugiego wieku żył oto św. Eustachy - Placyd. Wódz wojskowych oddziałów rzymskich cesarzy tamtego okresu hołdował również sztuce łowieckiej. I to właśnie on miał na którymś z rozlicznych polowań dostrzec jelenia z Krzyżem Świętym pomiędzy porożem, co zostało odczytane (jak również przemowa cudownego zwierzęcia) jako wskazówka iż właściwą drogą jest chrześcijaństwo...

Później to objawienie czy też raczej wizja przypisywane było św. Hubertowi właśnie. Ów biskup Maastricht i Leodium żył pięć i pół wieku po Eustachym - rzymskim wodzu. Z kolei jako święty - patron leśników zastąpił poprzednika dopiero w czasach saskich. Dziś w zasadzie pamięta się tylko o nim...

A jest przecież  jeszcze trzeci święty patron ludzi lasu, też nieco zapomniany - Jan, syn Gwalberta z Florencji...

I bądź tu mądry - który jest przedstawiony na akwareli - miniaturce w leśnej kapliczce?

Kapliczek na szlaku jest więcej. Ale to nie jedyna atrakcja. Są fragmenty malowniczych mokradeł z przerzuconymi nad nimi dość romantycznymi mostkami. Jest śródleśna łąka, którą możemy podziwiać z tarasu widokowego. A jako osobliwość - naturalne leśne źródełko obudowanie studzienką z gontowym daszkiem...


Niby droga prosta jak strzelił - ale jadąc nią nie sposób się nudzić...

Czas pożegnać oficjalny leśny szlak i udać się w inny ostęp w poszukiwaniu piasków - kryptonim ox... :) I oto on...

Kulisy pracy z leśnymi glebami...


Takich cylinderków jak powyższy nabrałem piętnaście. I wraz z innymi utensyliami zapakowałem do sakw. Nic więc dziwnego, że w drodze powrotnej czasem wyrwało mi się słowo z obfitych zasobów wyrażeń średnio przyzwoitych... A droga ta wiodła doliną Łęgu. Gdy las się skończył - okazało się, że tego dnia wiatr był naprawdę silny. Tak zwany "wmordewind"...  W dodatku  trasa była bardziej skomplikowana niż myślałem. A czemu? A na skutek tajników obronności naszego kraju. Zamierzałem -  mówiąc wprost- jechać leśnym traktem wiodącym ze Stanów (nie mylić z takim niepozornym państwem za Wielką Wodą) przez Krawce do Grębowa, by tam zapakować rower do wieczornego "Wisłoka". Okazało się, że wspomniany gościniec jest zawłaszczony przez wojsko. Poligon Nowa Dęba... czytelnikom płci męskiej mającym swoje lata to hasło pewnie coś będzie mówić...

Nie chcąc ryzykować "śmierci lub kalectwa" (bądźmy szczerzy - grzywna też mi raczej nie w smak) zawróciłem ku Stanom. W sumie owo zawirowanie geograficzno militarne stało się przyczyną jeszcze jednego krajoznawczego odkrycia. Gratka dla miłośników drewnianej architektury sakralnej...

Oto i owa gratka...

Świątynia, którą widać powyżej stoi tu od 1947 roku. Jej poprzedniczka również zachowała się... w samym centrum Stalowej Woli, dokąd została przeniesiona pięć lat wcześniej w związku z poligonem wojskowym wykorzystywanym wówczas przez niemieckiego okupanta. Pochodzi z 1802 roku. Natomiast z końca XIX pochodziły obrazy (UWAGA! na dzień dzisiejszy nie wiem czy zachowane a jeśli tak to w którym z omawianych kościółków) pędzla malarza związanego z Lublinem - Władysława Barwickiego. Jednym z nich był wizerunek św. Jana Gwalberta - głównego patrona parafii. I nic dziwnego. W końcu XIX wieku Stany były jedną z wsi zagubionych w Puszczy Sandomierskiej. Zaś święty Jan Gwalbert obok Eustachego i Huberta... wróć, o tym już było...

A zatem powrót przez Stalową Wolę. Jadąc na stację do Rozwadowa musiałem poznać tajniki tamtejszej infrastruktury rowerowej. Nie jest to sprawa prosta. Na szczęście trafiła się sympatyczna i uczynna Stalowowolanka, też na rowerze, której z tego miejsca serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Florianka i Jelita

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 28.06.2015
Start: godz 11.45
Trasa: Zwierzyniec (stacja kolejowa) - Stawy "Echo" - Malowany Most - Florianka - Nowe Górecko - Stare Górecko - rez. "Szum" - Brzeziny - Józefów (zalew na Niepryszce) - pomnik Mieczysława Romanowskiego - Fryszarka - dolina Studzienicy - Borowe Młyny - dolina Tanwi - Susiec (Stacja Kolejowa)
Meta:  godz 17.55
Kilometrów:  51 (wg googlemaps).

Dwa poniższe zdjęcia wskazują zdecydowanie na "wycieranie roztoczańskich Krupówek" (określenie użyte już dawno temu przez pewnego Kolegę z Grupy Turystycznej Roztocze). I muszę faktycznie przyznać, że tak było - przynajmniej na początku...

Roztoczańska Krupówkowatość - jeśli się choć raz było w Zwierzyńcu, trudno nie rozpoznać stawu "Echo"...

Tutejsze "Krupówki" są dość długie - sięgają od Zwierzyńca do Górecka. Po drodze miejsce urodzenia Aleksandry Wachniewskiej...

Za "Izbą Leśną we Floriance" po północnej stronie drogi rośnie dąb, opisany już przeze mnie tutaj. Com o "Florianie" miał napisać - już to uczyniłem. A dziś sięgnę po literacki tekst pochodzący z 1578 roku:


Nazajutrz po boisku onym król jeżdżący
Ujźrzał rycerza swego głowę podnoszący.
Trzema drzewy przebity był, zarazem rzecze:
Równa męka nie może być takowej męce.
On rycerz odpowiedział: więtsza męka jeszcze,
Gdy zły sąsiad w jednej wsi, co się zgadzać ne chce.
Spytał król: możesz być żyw, ja przyrzekam tobie,
Odjeżdżając kazał go swym barwierzom leczyć
A one drzewa z niego tym prędzej wykręcić.
Ten mąż, który był dziedzic prawy herbu tego,
Floryjan Szary imię było własne jego,
Ma być herb w krwawym polu z żelaznymi groty,
Laski złote złożone na krzyż na znak cnoty (...)


(Bartosz Paprocki, Jelita. 1578)

"Laski złote" - to nic innego jak trzy złote kopie z herbu Zamoyskich (Jelita) - rodu, którego historia od końca XVI wieku jest nierozerwalnie związana z obszerną połacią Roztocza (w tym dzisiejszy RPN). Według tradycji przodkiem rodu miał być właśnie ów półlegendarny bohater bitwy pod Płowcami. Dodając do tego wspomnianą już legendę o niefortunnym polowaniu na niedźwiedzia (i sposobach jego odstraszania) mamy splot prawd, półprawd i baśni wiążących "dziedzica prawego herbu tego" z florianieckim pomnikiem przyrody.

"Floryan Szary imię było własne jego..."

Jedziemy dalej. W Górecku Starym kończą się "Krupówki". A miejsca z poniższego zdjęcia nie omijam nigdy. Kiedyś wyjaśnię dlaczego. Oględnie - gdyż to dość osobiste wspomnienie. A gdy tak stoję nad potokiem Szum... nuci mi się refren zapomnianego utworu muzycznego sprzed wielu lat. Pewna poranna toaleta z 2003 roku sprawiła, że dla mnie Szum to właśnie "szalona rzeka"...

"... gdzieś tam nad Szaloną Rzeką..."


Odnotować też muszę, że - wstyd przyznać - po raz pierwszy dotarłem tam, gdzie wybierałem się już od 20 lat. I zawsze było albo ciut nie po drodze albo za mało czasu albo zmęczenie wzięło górę... Tym razem "się udało". Oto Borowe Młyny!

Po raz pierwszy...

Po raz drugi... i na pewno nie ostatni...

A potem do znanego, gwarnego letniska w Suścu. Po to, by oddać się w ręce kolei...

Przy tej okazji - kąta w ścianach twarzoksiążki się "dorobiłem". Nie sądziłem, że kiedykolwiek popełnię to szaleństwo... ale jednak...