O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

niedziela, 12 listopada 2017

W cieniu dawnych wierzb...

Zemborzyce Górne, dolina Bystrzycy, 12.11.2017.
"Bywa, że tu, gdzie rozciągał się szeroki obszar łąk widocznych na zdjęciu sprzed lat, wybudowano nową linię kolejową, lotnisko lub fabrykę, że malowniczą dolinę (...) zamieniono od tego czasu w zalew wodny..." - słowo pisane piórem Julii Hartwig stało się ciałem...
Jest bardzo możliwym, że jedna ze "słynnych" swego czasu wierzb - ta koło której przechodziły w międzywojniu kobiety niosące w bańkach mleko na targ - rosła tam, gdzie dziś faluje zalew. Jeśli tak  w istocie było - przetrwać nie mogła. Może zresztą rosła bliżej ulicy Glinianej - gdzie Mistrz pomieszkiwał przed wojną i skąd czynił "mgielne" poranne wypady. Wówczas pokonałaby ją infrastruktura lubelskiej Politechniki. Tego szczegółu zapewne znać nie będziemy. Natomiast wiemy doskonale, że cudem przetrwała fotografia ją przedstawiająca - jedna z tych, która jej Twórcy przyniosła konkursowe laury a za nimi sławę. Było to w roku 1938. Rok później - tragicznego dnia 9 września 1939 roku (dokładnie w tym czasie, kiedy ginie Józef Czechowicz) - jedna z bomb trafia w lubelski Hotel Europejski grzebiąc pod gruzami archiwum obu Hartwigów - ojca i syna. "Kobiety..." nie wróciły jednak przed wybuchem wojny z Warszawy. Z dzisiejszej perspektywy - szczęśliwie nie wróciły. Odnalezione po zawierusze,  znalazły się na kartach "Wierzb".  Tego albumu, który był i jest moją inspiracją do poszukiwań w dolinie Bystrzycy tego, co zostało z dawnych "Hartwigowskich Klimatów". A co odnajdę - tym dzielę się. Na blogu ale i na turystycznym szlaku, który - mam nadzieję będę miał okazję przemierzyć w 2018 roku. Z wszystkimi chętnymi na taką wędrówkę. 

"Natura sprawia, że do głosu dopuszczone zostają niezmierzone zasoby liryzmu i romantycznych umiłowań..." - Julia Hartwig, ze słowa wstępnego do "Wierzb".
Najmłodsza siostra autora "Wierzb", pisząc słowo wstępne do jednego z najpiękniejszych albumów brata zaczerpnęła również ze spuścizny po Kazimierzu Laskowskim - zapomnianym nieco poecie przełomu XIX i XX wieku:

"Tyś widział gaje stepowych czereśni,
Widziałeś laurem spowite skały,
Mnie dość! Gdzie polem powiewa wierzbina
Wiem, że się Polska kończy lub zaczyna"



Biorąc pod uwagę dzień w którym publikuję niniejszą notkę - korci mnie aby dorzucić jeszcze słowo komentarza. Powstrzymam się jednak. Niech każdy sam decyduje - czy woli świętować z głośnymi okrzykami na ustach, ogniem i dymem dookoła czy też za swój sztandar mieć proste słowa poety i jeszcze prostszy obraz pejzażysty. Na wskroś polskiego.

poniedziałek, 6 listopada 2017

"Dwa wspaniałe dzieła"

Lubartów, Kozłówka, Dąbrówka, Stróżek, Pólko, Dys... 05.11.2017.



Moja ulubiona dąbrówkowa ławeczka. Pod lipą - a jakże. Tyle, że z uwagi na porę roku trudno "gościowi siąść po jej liściem". Za to zagrzebać się w liściach - sama radość. Z Janem z (w sumie nieodległego) Czarnolasu w łapce? To następnym razem. 



Osiem kilometrów wcześniej natrafiłem na Dzień Otwartych Drzwi. Złe słowo - pojechałem intencjonalnie. Aby "otwarte potem nie zamknęły się, no i... cześć". Zanim wyruszyłem - poszperałem po półce w poszukiwaniu przykurzonych "kozłowieckości". I wygrzebałem jak na obrazku powyżej. I poniżej.



Książeczka zupełnie niedzisiejsza. Obrazków mało (choć są, a fotografował nie byle kto). Tekstu dużo. Bogatego w terminologię, która jeszcze sześć - siedem lat temu (kiedy oddawałem się wyłącznie naukom tzw. "ścisłym") przyprawiłaby mnie o ból głowy. Cóż, czas płynie, człowiek się zmienia. Ale dość truizmów. Bo i tak w samej Kozłówce książeczkowe mądrości przegrały z kretesem z barwami jesieni. O innych atrakcjach dnia nie wspominając...



Do plecaka sięgnąłem dopiero na dąbrówkowej ławeczce. Dysponowałem krótką chwilą. Poza wstęp nie wyściubiłem nosa. Ale...

"Kozłówka poszczycić się może dwoma wspaniałymi dziełami: natury i człowieka. Pierwsze z nich - dzieło przyrody - to ogromny kompleks Lasów Kozłowieckich, z leśnym rezerwatem "Kozie Góry". Drugim jest niezrównane dzieło architektury - monumentalne założenie pałacowo - parkowe (...). Szeroką płaską przestrzeń między lasami i pałacem wypełniają pola i łąki przedzielone niewielką rzeczką Parysówką, dopływem pobliskiej Mininy."

Przez lata nauczyłem się (myślę że całkiem prawidłowo)  wszelkie "szerokie płaskie przestrzenie"
przypisywać do odpowiadających im nazw w "naukowym" podziale fizjograficznym Lubelszczyzny. Stąd nawet, gdy godzinę później dostawałem zadyszki pokonując krawędź Płaskowyżu Nałęczowskiego (wjeżdżając na niego od doliny Mininy, której początkowy odcinek wije się u stóp geograficznego pogranicza), dyszała we mnie świadomość, że walcząc z południowym "wmordęwindem" jednocześnie na własnej skórze doświadczam przekraczania granic o wybitnie ponadregionalnym charakterze. Od krajobrazu "równie płaskiego, smutnego i monotonnego jak na prawdziwym Mazowszu" ku krainie lessu. Od Wysoczyzny Lubartowskiej ku Płaskowyżowi Nałęczowskiemu. Od Niziny Południowopodlaskiej ku Wyżynie Lubelskiej. Od Nizin Środkowopolskich ku Wyżynie Lubelsko - Lwowskiej. I wreszcie - wspinając się na sam szczyt hierarchii - od Niziny Środkowoeuropejskiej ku Wyżynom Polskim. A z jeszcze innej perspektywy - od obszarów objętych zlodowaceniem środkowopolskim ku terenom na jego przedpolu. 

A co faktycznie oglądamy? W dołku las, na górce pole...

"Szerokie płaskie przestrzenie" wraz z charakterystycznymi dla nich formacjami roślinnymi i przypisaną do nich fauną (zwłaszcza awifauną!) przez całe lata - mimo swych szerokości - zawężały mi postrzeganie świata do pierwszego z wymienionych w cytacie wspaniałych dzieł. Tak po prawdzie stąd też ból głowy o którym chwilę temu wspominałem. I jednoczesny skrywany podziw dla ludzi sztuki, kultury, muzeów. Podziw i... chyba kompleks. Odczuwalny do dziś. Sam nie wiem czy wizyty w Kozłówce, Muzeum Lubelskim, warszawskich Łazienkach czy tallińskim Kadriorg to jego leczenie czy pogłębianie. Niezależnie od powyższego - z efektów jestem zadowolony. Poza jednym - ubocznym. Polegającym na interferencji na-nowo-odkrywanych źródeł zachwytu z... kryzysem wieku średniego. 

Tym "odkryciem Ameryki" ostatnimi czasy podzieliłem się ze światem na łamach Księgi Konterfektów. Pisząc o "wyciu jako te piesy w dąbrówkowskich obejściach". Na co dostałem konstruktywną radę: "idź już spać i nie wymyślaj". Było to tego samego dnia kiedy zauważyłem - chyba po raz pierwszy w życiu -  że większy ładunek prostej życiowej radości daje mi wygrzanie się na parkowej ławce (przy jednoczesnym podziwianiu dzieła rąk ludzkich) niż na piaszczystym, niekończącym się gościńcu. Przeraziło mnie to trochę. Wyruszyłem zatem na poszukiwanie złotego pośrodkizmu. 

Póki co - znalazłem jedynie to...


Jego Stróżkowatość

Jego lubelska Renesansowość - z Dysa
W sumie 50 kilometrów przebiegu, jedna przeczytana stronica i... jedno wymienione "dzień dobry". Całkiem dużo.