O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

wtorek, 14 października 2014

Nad dolną Sanną

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 13.10.2014
Start: godz 13.05
Trasa: Zaklików (stacja kolejowa) - Irena - dolina Sanny - Łążek Chwałowicki - stawy Zawólcze - Irena - Zaklików (stacja kolejowa).
Meta:  godz 16.50
Kilometrów:  32 (wg googlemaps)

Portret rzeki Sanny


Po pierwsze zapach! Po raz pierwszy spotkałem się z nim w pochmurny zimowy poranek, 3 stycznia 2010 roku. Wtedy było mglisto i zimowo. W czasie marszu od stacji kolejowej przez rynek i dalej w kierunku Lasów Lipskich, wszędzie gdzie nie niuchnąć - wyczuwało się paloną sośnino świerczynę. Nad niskimi dachami unosiły się siwawe smugi niknące w bieli śnieżnej mgły. Tak zapamiętałem Zaklików.

A dziś... jadę przez wieś Irenę. To zaledwie jakieś 2 km na zachód od Zaklikowa. Mijam pierwszy dom po lewej, schowany w lesie. Parterowe zabudowania przyozdobione granianstosłupowym, ceglanym kominem nieproporcjonalnie wysokim w stosunku do całości. Ten dym z komina. Aura krańcowo różna - ale przypomniał mi się tamten zimowy Zaklików sprzed ponad czterech lat. Poczułem klimat - w najbardziej dosłownym znaczeniu! I nastroiło mnie to na całą wycieczkę. 

Między Zaklikowem a Łążkiem - niewidziany wcześniej Frasobliwy. Może po prostu rzadko bywam w tych stronach...



Po raz drugi przecinam most na rzece Sannie (pierwszy raz był w samym Zaklikowie pomiędzy stacją kolejową a centrum miasteczka). Docieram do Łążka Chwałowickiego. Tam zaś - najprawdziwszy młyn - pamiątka po czasach, kiedy rzeki wykonywały na rzecz ludzi olbrzymią a pożyteczną pracę. Do roboty zaprzągł je sam czart - ale rychło odsprzedał swój pomysł mojemu Świętemu Patronowi. Ten zaś wynalazek oddał ludzkości na pożytek. A działo się to ponoć nad.. lubelską Bystrzycą. Dlatego szerzej o transakcji między wysłannikiem piekieł a św. Marcinem - w innym miejscu. Okazja ku temu pewnie rychło będzie...

To chyba nie przypadek, że nie minę obojętnie żadnego młyna...

Młyn po jednej stronie Sanny. Zaś naprzeciwko - jesień w pełnej krasie...



Podjeżdżam jeszcze kawałek w kierunku Borowa, do którego jednak nie docieram. Czas! Obiecuję sobie solennie wrócić tu przy najbliższej sposobności. Ileż takich obietnic miesięcznie składam samemu sobie...

A zatem - zmiana kierunku. Początkowo jeszcze asfaltem, potem trochę na przełaj jadę ku całkiem sporemu zespołowi stawów hodowlanych rozciągających się na południe od Wólki Szczeckiej i zasilanych wodami niewielkiego strumyka - Karasiówki. Zaś Karasiówka to dopływ Sanny. Obszar w "widłach" tych dwóch rzek swego czasu był moim ulubionym miejscem eksploracji o wybitnie ornitologicznym charakterze. Było to w trakcie studiów - czyli prawie 20 lat temu. Wówczas bieganie z lornetką po trudno dostępnym terenie (im trudniej dostępny tym większa frajda!) stanowiło moją podstawową życiową pasję a zarazem... powód zawalenia niejednego egzaminu. A biologia to nie był łatwy kierunek... Czasy się zmieniają, pasje również. Przewodnictwo, turystyka poznawcza, fotografia... na ptaszki po prostu brakuje mi już czasu. Szkoda... może jeszcze kiedyś ponownie się z nimi zaprzyjaźnię.

Nad stawy Zawólcze trafiałem wówczas dość często. Zdarzyło się kiedyś tak, że wracając pieszo skądś tam (może że Szczeckich Dołów) do stacji kolejowej w Zaklikowie (wieczorny pospieszny z Przemyśla to była podstawa powrotów z ptasich eskapad - o idealniej godzinie jechał) zatrzymałem się na moment na grobli. Dosłownie dwie minuty. Na drugi dzień w rozmowie z kolegą z sekcji ornitologicznej Studenckiego Koła Naukowego, na pytanie "co tam" odpowiedziałem skromnie: "nic takiego... bielik i czapla biała...". Tacy byliśmy jacyś dziwni, że zamiast podrywać koleżanki z roku "na najnowszy model porschaka" czy inszej blaszanej puszki myśmy prześcigali się w przechwałkach który ile ciekawostek faunistycznych "zaliczył" w ciągu jednego dnia. Trudno uwierzyć, ale... to działało... Często...

Na groble ostatecznie nie włażę, dzieli mnie od nich spory rów z płynąca wodą, a ja zapomniałem zabrać śmigło do roweru...



"Wodne malowanie" w okolicach stawów Zawólcze...
Powrót na asfalt i dalsza jazda przez Lasy Lipskie drogami o zerowym ruchu aut. Ideał. Cały czas pomiędzy dolinami Karasiówki i Sanny ale już w kierunku Zaklikowa. Tuż przed Ireną (gdzie domykam pętlę) uroczy drewniany most na Sannie. Potem już powrót do Zaklikowa - na stację kolejową z krótkim tylko postojem przy dawnym XIX w. słupie wyznaczającym granicę pomiędzy Galicją a Królestwem Polskim. Swoista pamiątka pochodząca z Łążka dziś stoi przy dzwonnicy parafialnej świątyni w samym Zaklikowie. Zaś pamiątek z czasów "nadgranicznej" historii doliny Sanny jest tu znacznie więcej. Co tylko inspiruje do planowania kolejnych wyjazdów...


I tak dobiegła końca kolejna wycieczka. Żółto - czerwony SA 135 w ciągu niewiele ponad godziny przenosi mnie z granicy Podkarpacia i Lubelszczyzny do stolicy tego drugiego regionu.