O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

niedziela, 22 października 2017

Z książką wśród ptaków... po 20 latach.

Zemborzyce, Dąbrowa, 23.10.2017

Wstęp do niniejszego wpisu "napisał się" w zasadzie trzy lata temu. Przypomnijmy:

Było to w trakcie studiów - czyli prawie 20 lat temu. Wówczas bieganie z lornetką po trudno dostępnym terenie (im trudniej dostępny tym większa frajda!) stanowiło moją podstawową życiową pasję a zarazem... powód zawalenia niejednego egzaminu. A biologia to nie był łatwy kierunek... Czasy się zmieniają, pasje również. Przewodnictwo, turystyka poznawcza, fotografia... na ptaszki po prostu brakuje mi już czasu. Szkoda... może jeszcze kiedyś ponownie się z nimi zaprzyjaźnię. Nad stawy Zawólcze trafiałem wówczas dość często. Zdarzyło się kiedyś tak, że wracając pieszo skądś tam (może że Szczeckich Dołów) do stacji kolejowej w Zaklikowie (wieczorny pospieszny z Przemyśla to była podstawa powrotów z ptasich eskapad - o idealniej godzinie jechał) zatrzymałem się na moment na grobli. Dosłownie dwie minuty. Na drugi dzień w rozmowie z kolegą z sekcji ornitologicznej Studenckiego Koła Naukowego, na pytanie "co tam" odpowiedziałem skromnie: "nic takiego... bielik i czapla biała...". Tacy byliśmy jacyś dziwni, że zamiast podrywać koleżanki z roku "na najnowszy model porschaka" czy inszej blaszanej puszki myśmy prześcigali się w przechwałkach który ile ciekawostek faunistycznych "zaliczył" w ciągu jednego dnia. Trudno uwierzyć, ale... to działało... Często...

... a w jednym przypadku zadziałało tak, że do dziś biegam z obrączką na palcu. Tyle, że od jakiegoś czasu bez lornetki. I po łatwiejszym terenie, czas zrobił swoje, człowiek polubił wygodę. Wracając do wspomnień sprzed dwóch dekad: wówczas podstawową pozycją wpychaną do plecaka była przedstawiona poniżej:




Z kolei jakiś czas temu na swoim profilu w Ogólnoświatowej Księdze Buź tryumfalnie obwieściłem Ogólnemu Światu powrót do dawnego hobby. I stało się. Wysłużony atlas ze wspaniałymi rysunkami Władysława Siwka ponownie zajął należne mu miejsce w plecaku. Egzemplarz chomikowany na półce od czasów studenckich. Lornetka ponownie zawisła na szyi. Egzemplarz kurzący się na pawlaczu od czasów studenckich. Pierwsze do dwudziestu lat zapiski w notatniku. Według schematu wypracowanego w czasach studenckich. Tylko miejsce zmieniło się. Wyłysione, obarierkowane... Ale wciąż ciekawe, pełne krzyku białych mew. A może tupotu. Bo trzeba mieć w nieźle w czubie, żeby po dwudziestu latach wracać do archaicznych metod podrywu. Nawet jeśli miałoby chodzić jedynie o podryw z wody do lotu.



środa, 4 października 2017

Trzy dni z Jagienką...

Lasy Kozłowieckie, Dąbrówka, Kamionka, Kozłówka, 27-29.09.2017

"Upewniam jednocześnie świat męski, że jest cudowny i bez niego nie warto byłoby żyć ani fryzować się co rano, nie mówiąc już o ściślejszych tajemnicach uplastyczniania wdzięków. W ogóle, żeby nie mężczyźni, to kobiety wyglądałyby prawdopodobnie jak czarownice..."


Przyznaję - z oczywistych względów uwiódł mnie zacytowany wyżej fragment zaczerpnięty ze wstępu do wydanego w 1925 roku "Żywota pana". Kierowany do konkretnego przedstawiciela męskiego świata, z takąż jednak dawką ironii, którą w naukach przyrodniczych określilibyśmy jako LD50, przynajmniej w odniesieniu do części ludzkiej populacji - tej spod znaku Marsa. Adresatem cytowanych słów był nie kto inny jak autor Koziołka Matołka czy Małpki Fiki - Miki. Zaś dowcipną polemistką - Lubartowianka (z wyboru, choć urodzona całkiem niedaleko, bo w podlubelskiej Bystrzycy). Tytułowa "Jagienka" to oczywiście literacki pseudonim, inspirowany sienkiewiczowską bohaterką. Bo Wanda Śliwina (Jagienka spod Lublina) uwielbiała powieści historyczne...

Moja mała ojczyzna - Lasy Kozłowieckie - to integralna część małej ojczyzny "Jagienki". Niestety - niemal całkiem przez Autorkę pominięta

Wydana trzy lata później "Ziemia Lubartowska" nie ma już w sobie nic z zadziornej polemiki. To z kolei materializacja tego co dziś nazywamy lokalnym patriotyzmem, miłością do tzw. "małej Ojczyzny". I to ten monograficzny szkic krajoznawczy z międzwojnia (napisany wspólnie z Ferdynandem Traczem - kierownikiem lubartowskiej szkoły powszechnej), szczęśliwie wznowiony w 1995 roku,  stał się inspiracją niejednej mojej wędrówki poprzez tzw. "Małe Mazowsze" - jak czasem zwie się fragment Niziny Południowopodlaskiej położony pomiędzy Pradoliną Wieprza a lessową krawędzią Wyżyny Lubelskiej. Nie inaczej było podczas trzech dni wrześniowej złotej jesieni. Dzieło "Jagienki" ponownie wskoczyło do plecaka i nie opuszczało go przez rzeczone trzy dni.



Karty książki - to nie tylko ani nawet nie przede wszystkim suche, encyklopedyczne informacje odzwierciedlające ówczesny stan wiedzy krajoznawczej o regionie. Emocjonalny, wręcz "matczyny" stosunek Autorki do opisywanej materii aż kipi. Często ociera się o przesadną egzaltację. Zwłaszcza liryczne opowieści z pogranicza faktów i legend. Podsycające wyobraźnię. Trochę romansu, trochę horroru. Autentyki, półprawdy i wyobraźnia "Jagienki". Dla mnie - umysłu ponoć ścisłego - węzeł gordyjski. Ot, chociażby takie "Dumanie przed portretem" 

"W hebanie aksamitu, co wlecze długi tren...
Z cud - ramion alabastrem, jak poety sen, 
Końcem stopki oparta o plusze podnóżka
Spoczywa w krześle ona, serc pani i wróżka

Bo trzech małżonków zdobyła serca,
Przez pojedynki aż do kobierca (...)"


Liczba mariaży się zgadza, pozostałe szczegóły już niekoniecznie. Ot, chociażby taki drobiazg jak imię bohaterki "Dumania", która z Marii stała się Anną...

"Chreptowiczową najpierwej była
Anna Granowska, zalotnie miła (...)"

Tarcza z ledwo widocznych herbem Leliwa - Granowskich. Południowa zewnętrzna ściana kościoła parafialnego w Kamionce.


Nie, nie. Nie jest dziś moim celem porównywanie wytworów wyobraźni "Jagienki" z udokumentowaną twardą faktografią. Jak ktoś już bardzo koniecznie chce - niech zestawia sobie powyższe i poniższe rymy z całym szeregiem źródeł dostępnych zarówno na papierze jak i choćby pod tym sznureczkiem.. (tu też odnajdziemy fotografię portretu przed którym duma "Jagienka").

"Lecz wiecznym bywa święty dar znicza
Bo oto serce imć Chreptowicza
Dla dawnej żony pełne zajęcia,
Stanęło w poprzek zapałom księcia
Miłość uparta. A więc zgrzyt stali
Rozstrzygnąć musiał spór dwóch rywali (...)"

Dalej mamy nie mniej plastyczny opis regularnej nawalanki dwóch zacietrzewieńców o jedną babę, fakt że niebrzydką. Zwyciężył "pan z Lubartowa" (a tak naprawdę - z Dubna, patrz powyższy link). Co ciekawe - "wśród parkowych lip" tudzież przy odgłosach szumu "srebrzystej fontanny" miał się tłuc pierwszy, wówczas już ex-małżonek z... trzecim, dopiero przyszłym. Zważywszy, że moje "Jagienki" czytanie odbywało się w "strefie rażenia" kozłowieckich wdzięków przyrodniczo - architektonicznych, osoba drugiego męża opiewanej tu "serc pani i wróżki" jest nie do pominięcia. Wszak to właśnie temu drugiemu "tak zabiło serce, że rozwiódł z żoną mości kanclerza". By samemu się ożenić z młodą rozwódką - na złość i utrapienie matki swojej, Konstancji z Czartoryskich. I żyli sobie młodzi państwo Zamoyscy w roztoczańskim Zwierzyńcu. Chciałoby się napisać: długo i szczęśliwie. Niestety - niedostatki medycyny przełomu XVIII i XIX wieku w skutkach podobne były do współczesnych cięć środków budżetowych na kardiologię. Co 128 lat później Wanda Jagienka poetycko acz znów mało rzeczowo przedstawiła tak: 

"Mirażem najcudniejszym przemknął życia rok - 
Młody hrabia przedwczesną śmierć ujrzał o krok,
I z ramion alabastru poślubionej Anny
Odszedł w uścisk śmiertelny i chłód nieustanny."

 "Śmierć o krok" w postaci niezbyt sprawnego manualnie chirurga? Znamienne, tfu, cholera... 

Zanim jednak co - młody żonkoś ze znanej rodziny wszedł w posiadanie Kozłówki. Drogą kupna. Ot, związek opiewanej przez Autorkę  Ziemi Lubartowskiej z partacką chirurgią naczyniową w "tradycyjnych" dobrach Zamoyskich, na przeciwległym krańcu Lubelszczyzny.

Wanda Jagienka Śliwina nie wystawia jednak najlepszego świadectwa krajanom z Ziemi Lubartowskiej (konkretniej - tym z Kamionki):

"Lecz nietylko na płótnie można widzieć ją:
W kościele, kędy prochy jej rodziców są - 
W biały marmur zaklęta przez włocha rzeźbiarza
Modli się na grobowcu, jak u stóp ołtarza.
Co niedziela ogląda niemyślący lud
Ten - dłuta mistrzowskiego - marmurowy cud
I patrząc lat dziesiątki nie dostrzega cudu"


A gdy przemkniemy jeszcze kilka wersów - mamy jeden z koronnych przykładów zadziwiającej siły legendotwórczej drzemiącej w pisarzach. Bo oto Wanda Jagienka Śliwina za pomocą letargicznego snu "smutnej księżnej", robi z kozłowiecką faktografią dokładnie to samo, co kilkadziesiąt lat przed nią Aleksander August Fryderyk zrobił z zawieprzycką. Do czego zresztą "Jagienka" nawiązuje w swojej "Ziemi Lubartowskiej" kilkadziesiąt stronic dalej - opowiadając na swój specyficzny sposób stworzoną przez Bronikowskiego legendę.