O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

wtorek, 21 stycznia 2020

Zmierzch "Hartwigowskich Klimatów"?

Zalew Zemborzycki, dolina Bystrzycy, Krężnica Jara, 19.01.2020.

 
Moje niegdysiejsze pisanie o "cieniu dawnych wierzb" okrasiłem cytatem z albumu, który stał się inspiracją niejednego kadru, ale też kilku krajoznawczych imprez koncepcji własnej, poprowadzonych przeze mnie jako pomysłodawcę i przewodnika. A teraz... być może nadszedł czas aby słowa urodzonej w Lublinie Poetki przywołać raz jeszcze:

"Bywa, że tu, gdzie rozciągał się szeroki obszar łąk widocznych na zdjęciu sprzed lat, wybudowano nową linię kolejową, lotnisko lub fabrykę, że malowniczą dolinę (...) zamieniono od tego czasu w zalew wodny..."



Do cytatu dorzuciłem odautorski komentarz iż słowo pisane piórem Julii Hartwig stało się ciałem. A jak ostatnio donoszą lokalne lubelskie media - istnieje spore prawdopodobieństwo, że wkrótce staną się ciałem jeszcze bardziej.





Żeby była jasność - nie jestem przeciwnikiem kompleksowej rewitalizacji "Lubelskiego Morza". Jeśli jednak ziści się koncepcja zbiornika wstępnego - pewne hasło wywoławcze straci rację bytu. A, co gorsza, ostatni okruch Legendy przykryją wodne fale. Pozostaną wspomnienia, opowieści, wreszcie archiwalne zdjęcia. Ale resztki namacalności, ostatnie relikty, ulecą bezpowrotnie.

Jeśli to cena za nowy lepszy świat - trudno, niech i tak będzie. Ale bardzo chciałbym aby zadecydowali o tym ludzie, których udokumentowany dorobek naukowy nie pozostawi najmniejszych wątpliwości iż dokonany zostanie najlepszy wybór. Nie zaś jacyś lobbyści, koniunkturaliści, a już nie daj Boże - politycy dowolnego szczebla i barw.

Niezależnie od wszystkiego - biorę się za dokumentowanie. W tym akurat lubelskie środowisko fotografujące (do którego zaliczać się nie śmiem - jestem tylko niedzielnym pstrykaczem) ma doświadczenie. Tak od międzywojnia. Co widać doskonale w Bramie Grodzkiej.



sobota, 18 stycznia 2020

"Świat, który nie może zginąć." I chyba się udało.

Lasy Gołębskie, Nieciecz, Łąki Bonowskie, rez. "Jezioro Piskory", 18.01.2020.


"W dobie nasilonych procesów urbanizacyjnych, naturalne krajobrazy zanikają jeszcze szybciej, niż rzadkie gatunki roślin czy zwierząt. Ustalono, że w całym woj. lubelskim pozostało zaledwie kilka takich miejsc, gdzie w otwartym krajobrazie, w polu widzenia 1 km^2, tj. w promieniu ok. 550 m od obserwatora, nie ma choćby jednego budynku. Łąki Bonowskie są właśnie jednym z takich ostatnich miejsc."


W polu widzenia mamy za to sosny, dorodne a samotne.

Cytowany na wstępie mini - przewodnik, nieodłączny towarzysz współczesnych wędrówek przez Lasy Gołębskie.

 Opisywane w broszurze z 2012 roku miejsce w istocie potrafi zauroczyć. Na sobie sprawdziłem po wielokroć, raz miałem do dyspozycji cały autokar Królików Doświadczalnych. Zareagowały prawidłowo. 

Między Niecieczą a Niebrzegowem
To jedna z przestrzeni na Lubelszczyźnie, z którą moja przyjaźń ciągnie się już dziesięciolecia. Jeśli o matematyczną ścisłość chodzi - właśnie upływa trzecia dekada. Z tej okazji słów kilka. Jak to się zaczęło?

Nie wiem jak teraz, ale na przełomie lat 80/90 ubiegłego wieku, ścienne gazetki były nieodłącznym elementem wystroju chyba wszystkich szkolnych korytarzy, sal i klas. Do ich redagowania najczęściej służyły m.in. nożyczki - którymi wycinano co atrakcyjniejsze wizualnie fragmenty już nieściennych gazet i czasopism. Nabytych w kioskach RUCH, czasem podwędzonych z domów. Całość, okraszona, wytworami własnej inwencji plastyczno - literackiej, musiała jednak trzymać się pewnej, określonej przez Ciało Pedagogiczne konwencji. Którą najczęściej można by zdefiniować określeniem "ku czci i chwale". A że lata mojej edukacji licealnej przypadły akurat na okres transformacji, podmioty czci i chwały zmiennymi były. Bywało też, że wraz z liberalizacją Rynku liberalizowano też wszelkie konwencje. Te ścienno - gazetkowe również. 

Okres przed i bezpośrednio po liberalizacji w odniesieniu do szkolnych gazetek ściennych miał pewną cechę wspólną: potencjalni ich odbiorcy na ogół traktowali je w sposób opisany swego czasu przez mistrza Konstantego Ildefonsa, czyli masowo "wypinając tyłek na autorki wysiłek". Wyjątki trafiały się sporadycznie. Zdarzyło się razu pewnego, że wzrok mój omiatając przypadkiem jedną z korytarzowych gablot na gazetki, natrafił na nagłówek, który zdołał przyciągnąć uwagę. Moją na pewno, nie wiem czy czyjąkolwiek jeszcze. Treść nagłówka, ujęta w cudzysłów, przywołana jest w tytule notki, którą Czytelniku/Czytelniczko czytasz. 

Od nagłówka przeszedłem do treści artykułu, który, nie wiadomo skąd wycięty, nie wiadomo przez kogo umieszczony w szkolnogazetkowej gablocie, opowiadał o "znikającym jeziorze" położonym raptem 3 km na północ od stacji kolejowej Gołąb. Tak poznałem nazwę "Piskory". I oczywiście zagrało w duszy wagabundy - gołowąsa. Kartka wyrwana z zeszytu od polskiego, pół godziny sterczenia z długopisem i zadartą głową przed szkolną gablotą (te miny Kolegów i Grona) - i dysponowałem już pełnią wiedzy. A że był rok 1990, pierwsze mapy nie będące wytworem peerelowskiej kartografii dopiero wchodziły nieśmiało tu i ówdzie do księgarń, musiałem tekst przepisać słowo w słowo. Zawierał on bowiem dokładne (przynajmniej tak mi się wydawało) wskazówki dotarcia od gołębskiego peronu do świata, który miał lada moment zniknąć. Bo też i jezioro znajdowało się (i szczęśliwie znajduje się do dziś) w Lasach Gołębskich, przez miedzę sąsiadując z "Azotami", który to zakład dopiero zaczął pozbywać się odium win za zatruwanie sporej połaci północnej Lubelszczyzny (pisano wówczas, że strefa destrukcyjnego oddziaływania Z.A. sięga po Lubartów i obejmuje m.in. moje ukochane Lasy Kozłowieckie). Słowem - perełka niemal za płotem truciciela, na którą położono krzyżyk.


Piskory dziś - w styczniowy, dżdżysty, pochmurny dzień.

 Chciałem ujrzeć ukrytą umierającą perełkę. Okazała się dobrze ukryta. Nie pomogła zeszytowa kartka z przepisanym fragmentem ściennej gazetki. Zamiast nad Piskory, trafiłem do nadwieprzańskiej Niecieczy. Bez pomysłu, co dalej. Odnalazłszy asfalt w sąsiednim Niebrzegowie, powlokłem się jak niepyszny do punktu wyjścia. Czyli na peron stacji Gołąb - nota bene również schowanej w lesie.

Od tego czasu minęło równo 30 lat. 

Nie muszę chyba dodawać, że pierwsze podejście okazało się niejedynym. A po pół roku drugie było już zdecydowanie efektywne. I od tej pory nad Piskory wracałem regularnie.

Czymże to śródleśne mokradło, szumnie określane mianem jeziora, różni się od innych tego typu miejsc? A przede wszystkim - jak to się stało, że świat, przez jednych skazany na niebyt, jednak -zgodnie z intencją Autora tekstu sprzed ponad 30 lat - nie zginął?

"Jak to się stało? Opowiedz nam! - Opowiem wam!"

Historia jeziora Piskory dowodzi, że działalność człowieka nie zawsze musi destrukcyjna dla naturalnego otoczenia, że przy dobrej woli i zaangażowaniu kompetentnych ludzi, mających wolę świat wokół siebie lepszym czynić, można odwrócić negatywne skutki antropopresji, przywrócić naturze przynajmniej niektóre wydarte jej obszary. Do czasów II wojny światowej dzisiejsze  jezioro Piskory było w zasadzie dużym stawem rybnym, zasilanym przez okoliczne niewielkie strumyki o dźwięcznych nazwach Rabik i Wielki Pioter. Po wojnie hodowla ryb w tym miejscu została zarzucona, niemniej zbiornik wodny istniał, powstał nawet projekt powołania tu rezerwatu przyrody ze względu na to, iż imponującej powierzchni trzcinowisko było siedliskiem wielu rzadkich gatunków ptaków. Niestety w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia postanowiono „ulepszyć” stosunki wodne na łąkach w dolinach wspomnianych strumyków, co zaowocowało częściowym odcięciem jeziora od zasilania wodą. Taki stan trwał do lat dziewięćdziesiątych i powodował powolną, ale konsekwentną degradację siedliska. Ten stan opisał też nieznany mi autor "szkolnogazetkowego" tekstu. Wydawało się, że jezioro Piskory z map zniknie. Korzystniejszy czas dla umierającego jeziora  nastał w roku 1993, kiedy to z inicjatywy Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Lublinie została podjęta próba jego odtworzenia. Prace początkowe objęły m. in. odtworzenie dopływu wody i uszczelnienie grobli. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Odrodziły się zbiorowiska szuwarowe, nad jezioro powróciło ptactwo. Dziś łatwo spotkać tu orła bielika, gęś gęgawę czy żurawia. Walory przyrodnicze jeziora podniosły się na tyle, że powróciła koncepcja utworzenia tu rezerwatu przyrody, który został powołany z dniem 1 stycznia 1999 r. 

Rezerwat "Jezioro Piskory", pewnego sierpniowego poranka 2004 roku. Kończy się noc spędzona na mchu i igliwiu, wstaje nowy dzień...
 
 Piskory dziś? Bieliki i czaple białe. Bąki i derkacze. To dla amatorów ptasich obserwacji. Dla amatorów wędrówek - białe gościńce. Wrażeń estetycznych dostarczają nieodległe zakola Wieprza. A z drugiej strony lasu - niezwykłości Gołębia z kaplicą loretańską i Muzeum Nietypowych Rowerów na czele. I fragmenty pejzażu - tak niezwykłego w swej zwykłości. 

Jest jeszcze historia utraconej ojcowizny. Temat na oddzielną opowieść. Niektórzy pewnie snują ją przy wieczornym ognisku. Bo gdy kierowałem się już ku gołębskiemu peronowi, od mijanego tzw. Starego Bonowa unosił się ogniskowy dym i słychać gwar oraz chóralny śpiew. Choć na co dzień "tam tylko szumi las".


Dla wędrujących - białe gościńce.
W powyższym tekście - oprócz wspomnianej broszury - przewodnika, wykorzystałem też tekst artykułu mojego autorstwa, który popełniłem byłem dla miesięcznika "Poznaj Swój Kraj" z górką piętnaście lat temu.