O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

wtorek, 26 lutego 2019

Całkiem inne dzieło o lesie

Kawka, Stróżek, Ciemięga, Stary Tartak, Dąbrówka
24.02.2019.

Przed niespełna rokiem popełniłem tekst będący czymś w rodzaju osobistego "kozłowieckiego kalendarium". To, co za chwilę, w zasadzie będzie uzupełnieniem. Bo pod koniec lata 1990, poczułem dość płytką potrzebę udowodnienia sobie (i przy okazji komuś) czegoś. Na czym "to coś" miało polegać? W praktyce arcyproste. Najzwyczajniej pod słońcem wpakowałem się w wieczorny autobus w kierunku Lubartowa. W brezentowej "gruszce" udającej plecak - anilanowy śpiwór, termos i dwie kanapki. Plus nieodłączna rozklekotana busola. Tyle. Przystanek Kopanina osiągnięty standardowo po półgodzinie. Skręt w las. I pierwszy szok. Bo o ile na otwartej przestrzenie pogodny letni zmierz, to w lesie - atrament. Ćma. Lekcja numer jeden. 

Ciemność, ciemnością ale zew nakazywał iść kawałek przed siebie. Na tyle, aby szum krajowej dziewiętnastki stał się niesłyszalny. Nie trzeba dużo. W jakimś nieokreślonym fragmencie Kozłowieckiego Lasu, anilanowy śpiwór szesnastoletniego gołowąsa powędrował wprost na igliwie (a może butwiejące liście - kto to po latach wie). A gołowąs do śpiwora. Tak oto rozpoczęła się noc swoistej inicjacji.

Wrażenia, odczucia, zapachy... zatraciły się wraz z upływem wody w nieodległej Mininie. Dwa z nich pamiętam. Każda leśna mysz wydawała mi się chmarą jeleni. To raz. Co zresztą niespecjalnie zakłócało mi sny. Dwa - pierwszy brzask powitałem westchnieniem "to już? Szkoda...".

Takie sobie... tupoczące białe... myszki.


 Drogi do wandzińskiego peronu też już nie pomnę. Jedynie klimat porannego piętrusa w kierunku miasta, przywodzący na myśl stachurowską "Piosenkę dla robotnika rannej zmiany".

Czas mijał, kolejne szczeble edukacji (formalnej i życiowej) również. Wraz z czasem i szczeblami mijała także potrzeba udowadniania. Komukolwiek i czegokolwiek. Co nie przeszkadzało czasem "pobiwakować" na Krwawym Bagnie - zmieniając w miliongwiazdkowy hotel łowiecką czatownię. Zwłaszcza jak rodzinno - zawodowe życie nadgryzło. Co przecież czasem bywa, bo musi.

Po dłuższej przerwie znowuż nachodzi mnie ochota. Na miliongwiazdkowy hotel. Na akustyczne jelenie (a nawet strusie i słonie) pod postacią nocnych gryzoni. A lektura, która tym razem zawitała do plecaka - ochotę utrwaa. Toteż patrzę z pewną niecierpliwością jak słupek zaokiennego termometru idzie w górę.

Do poczytania na leśnym pniaku
Książkowe dociążenie plecaka a zarazem utrwalanie ochoty zawdzięczam IX Ogólnopolskiemu Forum Przewodników Turystcznych PTTK (link pożyczam od Koleżanek i Kolegów z Łowicza), w którym miałem przyjemność brać udział. Organizatorzy obdarowali uczestników m.in. całym szeregiem publikacji, z których wyżej przedstawiona natychmiast stała się jednocześnie lekturą do poduszki i sakwowo/plecakowym balastem. Oraz inspiracją - mini-wypraw, chociażby takich jak dzisiejsza. I zapewne wiele przyszłych które już lęgną się w głowie. Zima wszak ma się ku końcowy, tysiąckrotny ptasi trel znakomicie współbrzmi z lekturą. Zmysły pobudzone, duch ochoczy, ciało też jakby troszkę mniej mdłe. 

...zmysły pobudzone...

...ciało jakby trochę mniej mdłe...
Wśród całego szeregu uwag, dywagacji i porad serwowanych przez Autorów, dwa zdania dotknęły mnie w sposób szczególny: "żeby się porządnie zgubić, trzeba wyrzucić z głowy świat, który zostawiliśmy za plecami. Pozbyć się wszelkich kłopotów, niepokojów i... słoni".

Często bywa tak, że ściana lasu separuje mnie. Fizycznie. Od świata, który "został za plecami". Cóż z tego, kiedy w głowie dalej kanonada dźwięków. Czasem układająca się w "beethovenowską dziewiątą". To w optymistycznym wariancie. O tych mniej optymistycznych pisać nie chcę. Bo tak czy tak nie ma mowy o zamienieniu się całym w słuch. Nie muszę mieć empetrójki, smartfona czy jakiegokolwiek innego emitera dźwięków. Pod kośćmi mózgoczaszki zabieram ze sobą bądź smyczkowy kwartet bądź trashmetalowy band. 

Zdjęcia poniżej powstały nie przez to a pomimo tego. I to właśnie jest zasługa "Brata Borsuka", "Zielonego Trapera", "Kriska z Dziczy", Leśnego Wygi", Człowieka Bezdroży" i "Bufo Bufo". Oraz urzekającej "Zielonej". Pod pseudonimami kryją się utytułowani nieraz Autorzy - leśni przewodnicy, którym jeszcze nie raz dam się poprowadzić. Nawet z symfonią w głowie.