Druga rzecz - konszachty z diabłem samego św. Marcina. Tak się składa, że przy okazji mojego patrona. To ów święty, przyjeżdżający - wedle przysłowia - na białym koniu, docenił wagę i znaczenie wynalazku. I dobił z czartem targu. Koszt oddania młyńskiego mechanizmu w służbę ludzkości był niebagatelny - dwa worki szczerozłotych dukatów. Święty wynegocjował jednak odroczenie płatności - do czasu kiedy świerk na jesień liście zgubi. Wodne młyny odsłużyły swoje, dziś znikają nieuchronnie z nadrzecznego pejzażu - a diablisko wciąż czeka zapłaty. Zaś transakcja sprzed wieków odbyła się ponoć nie gdzie indziej, jak właśnie nad górną Bystrzycą. Naszą lubelską...
Młyna w tym miejscu już nie ma, jedynie czart moczy nogi w oczekiwaniu na zapłatę... Czasem opuszcza brzeg rzeki i udaje się do lubelskiego Trybunału - sąd diabelski odprawić... |
W górę od Prawiednik zachowało się jeszcze sześć takich budowli. Poniżej przykład z Osmolic - zdjęcie z jednej z wycieczek zanim jeszcze powstał blog...
Droga powrotna. Trudno o bardziej banalne fotografie naszej lubelskiej rzeki. Miejsce dobrze znane, oglądane po wielokroć, obfotografowane do granic przyzwoitości...
Gdy jednak Bystrzyca jawi się jako dzika Niemal-Że-Amazonka trudno się powstrzymać...
Patrząc na kolory aż trudno uwierzyć, że cała króciutka wyprawa została przedsięwzięta na cześć mojego patrona. Listopadowego. A tu ani białego konia ani szarugi słotnej. I dobrze. Ja proszę o kontynuację!
Wow, piękna ta "Amazonka"! I te kolory... Bajka!:)
OdpowiedzUsuń