O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

czwartek, 30 lipca 2015

Górna Tanewica...

Z kronikarskiego obowiązku:

Data: 28.07.2015
Start: godz 12.20
Trasa: Susiec (stacja kolejowa) - Rybnica - Rebizanty - Huta Szumy - Młynki - Narol - Łukawica - Chlewiska - Brzeziny - Bełżec (stacja kolejowa)
Meta:  godz 17.15
Kilometrów:  30 (wg googlemaps).




 Powyższe zdjęcie w zasadzie mówi wszystko o celu wyprawy (a raczej rowerowego spaceru, gdyż kilometraż tym razem przedstawia się nadzwyczaj skromnie).

Tanew jest obecna w moim życiu od klasy piątej szkoły podstawowej - gdyż to właśnie z doliną tej "Królowej Roztoczańskich Rzek" wiąże się jedno z najpiękniejszych wspomnień lat szkolnych. Tamtym Koleżankom i Kolegom akapit niniejszy dedykuję... 

Od tamtej chwili wracałem nad Tanew wielokrotnie. I za każdym razem dostrzegałem w niej coś innego. W 2008 roku w trakcie wyprawy, którą na swój użytek nazwałem Dwudniowym Roztoczańskim Leczeniem Ducha , odkryłem dla siebie Młynki koło Narola. A tak naprawdę część tego miasteczka. Mój Patron - ten, co to wysłannika piekieł przechytrzył - nie pozostał bez wpływu na moją fascynację. Wszak zachował się tu wspaniały czterokondygnacyjny obiekt, którego malowniczość przywodzi na myśl opowieści rodem z "Dzieci z Bullerbyn". Lub inaczej - wyobrazić sobie można Antoniego Kosibę pykającego fajeczkę...



Narol. Kolejna kaskada wspomnień. Rok 1997. Będąc wówczas świeżo upieczonym magistrem biologii kończę tu letnią wędrówkę szlakiem św. Brata Alberta. Traf chce iż tenże rok to także dwa największe przełomy w moim życiu, oba dużo ważniejsze niż Dyplom Wyższej Uczelni (choć i ten doceniam!). Przypadek? Rok 2003. W pewien pochmurny listopadowy wieczór, na terenie byłej posiadłości Łosiów po raz pierwszy spotykam "twarzą w twarz" gromadkę ludzi, z których część później zostaje moimi serdecznymi Przyjaciółmi. A nazwa Narol dziś pojawia się często na "domówkach", które bardzo lubię i na których słucham z wypiekami "narolskich opowieści"  Tym częściej się pojawia i tym opowieści są pikantniejsze im więcej dobrego wina wypijemy...

Wam, Drodzy Nienazwani Przyjaciele, dedykuję powyższe wraz z radosnym (mam nadzieję) w swej wymowie zdjęciem.



Dalej "liźnięcie" Roztocza Południowego. Jadę do Łukawicy by tam przez Chlewiska wspiąć się na wierzchowinę, która dziś oddziela Lubelskie od Podkarpackiego. To granica współczesna. Bo jest jeszcze historyczna. Tędy biegła niemiecko - radziecka linia demarkacyjna z lat 1939 - 41.

Od tej chwili już do Bełżca niemal cały czas w dół. Tu już koniec trasy. Ale zanim co - dawka historii. Tej najtragiczniejszej...



Do stacji kolejowej już tylko mgnienie oka. Na burcie pojazdu - nasz regionalny slogan reklamowy. Nieco niewspółbrzmiący z odczuciami po wizycie w Muzeum.

Smakuję lubelskie, smakuję życie w nim. Smakuję to, co w życiu wydaje się najważniejsze i co zbyt łatwo stracić można...


1 komentarz: