O mnie

Moje zdjęcie
Lublin, Polska, Poland
Przewodnik PTTK z Lublina. W wolnych chwilach - regionalny (czasem ponadregionalny) włóczęga kolejowo - pieszo - rowerowy. Najczęściej z książką w plecaku.

poniedziałek, 6 listopada 2017

"Dwa wspaniałe dzieła"

Lubartów, Kozłówka, Dąbrówka, Stróżek, Pólko, Dys... 05.11.2017.



Moja ulubiona dąbrówkowa ławeczka. Pod lipą - a jakże. Tyle, że z uwagi na porę roku trudno "gościowi siąść po jej liściem". Za to zagrzebać się w liściach - sama radość. Z Janem z (w sumie nieodległego) Czarnolasu w łapce? To następnym razem. 



Osiem kilometrów wcześniej natrafiłem na Dzień Otwartych Drzwi. Złe słowo - pojechałem intencjonalnie. Aby "otwarte potem nie zamknęły się, no i... cześć". Zanim wyruszyłem - poszperałem po półce w poszukiwaniu przykurzonych "kozłowieckości". I wygrzebałem jak na obrazku powyżej. I poniżej.



Książeczka zupełnie niedzisiejsza. Obrazków mało (choć są, a fotografował nie byle kto). Tekstu dużo. Bogatego w terminologię, która jeszcze sześć - siedem lat temu (kiedy oddawałem się wyłącznie naukom tzw. "ścisłym") przyprawiłaby mnie o ból głowy. Cóż, czas płynie, człowiek się zmienia. Ale dość truizmów. Bo i tak w samej Kozłówce książeczkowe mądrości przegrały z kretesem z barwami jesieni. O innych atrakcjach dnia nie wspominając...



Do plecaka sięgnąłem dopiero na dąbrówkowej ławeczce. Dysponowałem krótką chwilą. Poza wstęp nie wyściubiłem nosa. Ale...

"Kozłówka poszczycić się może dwoma wspaniałymi dziełami: natury i człowieka. Pierwsze z nich - dzieło przyrody - to ogromny kompleks Lasów Kozłowieckich, z leśnym rezerwatem "Kozie Góry". Drugim jest niezrównane dzieło architektury - monumentalne założenie pałacowo - parkowe (...). Szeroką płaską przestrzeń między lasami i pałacem wypełniają pola i łąki przedzielone niewielką rzeczką Parysówką, dopływem pobliskiej Mininy."

Przez lata nauczyłem się (myślę że całkiem prawidłowo)  wszelkie "szerokie płaskie przestrzenie"
przypisywać do odpowiadających im nazw w "naukowym" podziale fizjograficznym Lubelszczyzny. Stąd nawet, gdy godzinę później dostawałem zadyszki pokonując krawędź Płaskowyżu Nałęczowskiego (wjeżdżając na niego od doliny Mininy, której początkowy odcinek wije się u stóp geograficznego pogranicza), dyszała we mnie świadomość, że walcząc z południowym "wmordęwindem" jednocześnie na własnej skórze doświadczam przekraczania granic o wybitnie ponadregionalnym charakterze. Od krajobrazu "równie płaskiego, smutnego i monotonnego jak na prawdziwym Mazowszu" ku krainie lessu. Od Wysoczyzny Lubartowskiej ku Płaskowyżowi Nałęczowskiemu. Od Niziny Południowopodlaskiej ku Wyżynie Lubelskiej. Od Nizin Środkowopolskich ku Wyżynie Lubelsko - Lwowskiej. I wreszcie - wspinając się na sam szczyt hierarchii - od Niziny Środkowoeuropejskiej ku Wyżynom Polskim. A z jeszcze innej perspektywy - od obszarów objętych zlodowaceniem środkowopolskim ku terenom na jego przedpolu. 

A co faktycznie oglądamy? W dołku las, na górce pole...

"Szerokie płaskie przestrzenie" wraz z charakterystycznymi dla nich formacjami roślinnymi i przypisaną do nich fauną (zwłaszcza awifauną!) przez całe lata - mimo swych szerokości - zawężały mi postrzeganie świata do pierwszego z wymienionych w cytacie wspaniałych dzieł. Tak po prawdzie stąd też ból głowy o którym chwilę temu wspominałem. I jednoczesny skrywany podziw dla ludzi sztuki, kultury, muzeów. Podziw i... chyba kompleks. Odczuwalny do dziś. Sam nie wiem czy wizyty w Kozłówce, Muzeum Lubelskim, warszawskich Łazienkach czy tallińskim Kadriorg to jego leczenie czy pogłębianie. Niezależnie od powyższego - z efektów jestem zadowolony. Poza jednym - ubocznym. Polegającym na interferencji na-nowo-odkrywanych źródeł zachwytu z... kryzysem wieku średniego. 

Tym "odkryciem Ameryki" ostatnimi czasy podzieliłem się ze światem na łamach Księgi Konterfektów. Pisząc o "wyciu jako te piesy w dąbrówkowskich obejściach". Na co dostałem konstruktywną radę: "idź już spać i nie wymyślaj". Było to tego samego dnia kiedy zauważyłem - chyba po raz pierwszy w życiu -  że większy ładunek prostej życiowej radości daje mi wygrzanie się na parkowej ławce (przy jednoczesnym podziwianiu dzieła rąk ludzkich) niż na piaszczystym, niekończącym się gościńcu. Przeraziło mnie to trochę. Wyruszyłem zatem na poszukiwanie złotego pośrodkizmu. 

Póki co - znalazłem jedynie to...


Jego Stróżkowatość

Jego lubelska Renesansowość - z Dysa
W sumie 50 kilometrów przebiegu, jedna przeczytana stronica i... jedno wymienione "dzień dobry". Całkiem dużo.





3 komentarze:

  1. Zachwyca mnie Kozłówka na zdjęciach. Jak to możliwe, że do tej pory nie zawitałam w progi pałacu osobiście? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kozłòwka to miejcie, którego grzech nie odwiedzić. Piękne, klimatyczne i pełne historycznych "smaczkòw".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grzech... toteż odbyłem spowiedź, wyraziłem skruchę, obiecałem poprawę a od tamtej chwili zaglądam już regularnie. Mniej lub bardziej :)

      Usuń