Wstęp do niniejszego wpisu "napisał się" w zasadzie trzy lata temu. Przypomnijmy:
Było to w trakcie studiów - czyli prawie 20 lat temu. Wówczas bieganie z lornetką po trudno dostępnym terenie (im trudniej dostępny tym większa frajda!) stanowiło moją podstawową życiową pasję a zarazem... powód zawalenia niejednego egzaminu. A biologia to nie był łatwy kierunek... Czasy się zmieniają, pasje również. Przewodnictwo, turystyka poznawcza, fotografia... na ptaszki po prostu brakuje mi już czasu. Szkoda... może jeszcze kiedyś ponownie się z nimi zaprzyjaźnię. Nad stawy Zawólcze trafiałem wówczas dość często. Zdarzyło się kiedyś tak, że wracając pieszo skądś tam (może że Szczeckich Dołów) do stacji kolejowej w Zaklikowie (wieczorny pospieszny z Przemyśla to była podstawa powrotów z ptasich eskapad - o idealniej godzinie jechał) zatrzymałem się na moment na grobli. Dosłownie dwie minuty. Na drugi dzień w rozmowie z kolegą z sekcji ornitologicznej Studenckiego Koła Naukowego, na pytanie "co tam" odpowiedziałem skromnie: "nic takiego... bielik i czapla biała...". Tacy byliśmy jacyś dziwni, że zamiast podrywać koleżanki z roku "na najnowszy model porschaka" czy inszej blaszanej puszki myśmy prześcigali się w przechwałkach który ile ciekawostek faunistycznych "zaliczył" w ciągu jednego dnia. Trudno uwierzyć, ale... to działało... Często...
... a w jednym przypadku zadziałało tak, że do dziś biegam z obrączką na palcu. Tyle, że od jakiegoś czasu bez lornetki. I po łatwiejszym terenie, czas zrobił swoje, człowiek polubił wygodę. Wracając do wspomnień sprzed dwóch dekad: wówczas podstawową pozycją wpychaną do plecaka była przedstawiona poniżej:
Z kolei jakiś czas temu na swoim profilu w Ogólnoświatowej Księdze Buź tryumfalnie obwieściłem Ogólnemu Światu powrót do dawnego hobby. I stało się. Wysłużony atlas ze wspaniałymi rysunkami Władysława Siwka ponownie zajął należne mu miejsce w plecaku. Egzemplarz chomikowany na półce od czasów studenckich. Lornetka ponownie zawisła na szyi. Egzemplarz kurzący się na pawlaczu od czasów studenckich. Pierwsze do dwudziestu lat zapiski w notatniku. Według schematu wypracowanego w czasach studenckich. Tylko miejsce zmieniło się. Wyłysione, obarierkowane... Ale wciąż ciekawe, pełne krzyku białych mew. A może tupotu. Bo trzeba mieć w nieźle w czubie, żeby po dwudziestu latach wracać do archaicznych metod podrywu. Nawet jeśli miałoby chodzić jedynie o podryw z wody do lotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz