Radom, 20.06.2021
"Słaba, mizerna, drobna i anemiczna byłam oderwana od rzeczywistości. Śpiewałam! Wtedy [ojciec] wyrzucał mnie z domu. Uciekałam do publicznego szaletu na końcu naszego podwórka i tam "wydzierałam dziób". Sąsiedzi jako rozjemcy przyprowadzali mnie przed oblicze taty i mamy, która tuliła w ramionach moje smutki. Kiedyś uciekłam naprawdę. Wzięłam jedynie uwitą ze szmatek laleczkę. Szłam przed siebie szeroką drogą w przestrzeń, o jakiej zawsze marzyłam w snach. Zmęczona całodziennym marszem dotarłam wreszcie do lasu. Śpiewałam głośno, rozbrojona poczuciem wolności i pięknem przyrody. Nagle wyrośli przede mną policjanci... Zaprowadzili uciekinierkę do domu.
- Mateńko, nie od ciebie uciekłam - tłumaczyłam Paulince - uciekłam od ojca, chcę śpiewać dla ptaków, traw, powietrza, dla słońca i deszczu. Coś mi głos z piersi wyrywa (...)"
Widok z wagonowego okna. Za niedługo Radom. Tymczasem oglądam skraj Puszczy Kozienickiej. I wyobrażam sobie przyszłą Maestrę, ze szmacianą laleczką, gdzieś na gościńcu wśród drzew. |
Pociąg, który od strony Lublina zmierza do Radomia, gdy znajdzie się już "za Wisłą", musi przeciąć peryglacjalną piaszczystą równinę, trzymając się skraju Puszczy Kozienickiej. Tę ostatnią na długich odcinkach widać dobrze z okien wagonu. Gdzieniegdzie ostały się jeszcze gościńce ku lasom prowadzące. Takie jak niegdyś, bez grama asfaltu. Może więc epizod z życia Maestry, przywołany cytowanym wspomnieniem, rozgrywał się gdzieś w pobliżu? Trudno orzec, Maria Fołtyn poskąpiła czytelnikowi szczegółów topograficznych.
A skoro o czytelnictwie mowa - często miewam taki wagonowy dylemat: wsadzić nos w książkę czy też raczej przylepić go do szyby pojazdu sunącego po torach. Tym razem pokusiłem się o iście salomonowe rozwiązanie - do Wisły lektura, za długim mostem uważna wzrokowa penetracja nadwiślańsko - puszczańska. Wspomnijmy wpierw o lekturze. To fascynująca autobiografia jednej z najwybitniejszych polskich sopranistek. "Żyłam sztuką, żyłam miłością..." ok, tytuł trąci ckliwym rozmemłaniem. Tanią romantycznością. Romantyczność i rozmemłanie nie zmienia przecież faktu, że mamy do czynienia z fragmentem jednego z najbardziej rozpoznawalnych motywów muzycznych. I to rangi światowej! Słowa autorstwa spółki Luigi Illica i Giuseppe Giacosa, doprawione muzyką samego Giacomo Pucciniego! Wyśpiewywane przez tytułową Florię Toscę w drugim akcie. "Żyłam sztuką, żyłam miłością, nie czyniąc krzywdy nikomu...".
Dla Autorki mojej lektury "Tosca" była rolą ważną na tyle, że po latach to właśnie przytoczony fragment stał się jednocześnie i tytułem i - myślę - mottem całości dzieła. Książki i życia. I, idąc wers dalej, z pewnością żadna żywa istota od tego nie ucierpiała. No, może jedna, mianowicie autor niniejszych słów. Na umyśle - z pewnością. Przyzna to każdy, kto kiedykolwiek słyszał moje usilne próby sprawdzania się w partiach sopranu. Czym zresztą już się chwaliłem.
Nie tylko jednak wokalne popisy w pracy, na wycieczce, w oczekiwaniu na pociąg... Bo niby co mnie w upalną niedzielę wygnało z domu, kazało zaopatrzyć się w bilet, spędzić upojny czas w wagonie, by w końcu stanąć na peronie w Radomiu? Z dworca niedaleko do ulicy 25 Czerwca. Przy niej, w cieniu nowoczesnego gmaszyska tamtejszej Szkoły Muzycznej, skryty filigranowy pomnik. Dopełniający moje nieskryte rozmiłowanie w najsłynniejszej polskiej operowej heroinie. "O mościwi mi panowie", to w zupełności wystarczyło. Lektura była zaś żelaznologiczną konsekwencją wyboru celu podróży. Chęci pokłonienia się słynnej Marii Fołtyn - "Tosce", ale przede wszystkim "Halce". "Dziwnej jakiejś dziewce z dalekich gór".
Pomnik Maestry w Radomiu dziwić nie może. Wszak w tym mieście, 28 stycznia 1924 roku, przyszła na świat. Ona, wielka Maria Fołtyn. Tu, w Radomiu, poza wszystkimi innymi perypetiami czasów dzieciństwa, stawiała pierwsze kroki w świecie muzyki. Później była arcygwiazdą. Światowego formatu. Jedną na dziesiątki tysięcy. Zasłynęła nie tylko jako śpiewaczka ale także (a może przede wszystkim) reżyserka. Często, z pewną dozą złośliwości, określana jako "wdowa po Stanisławie Moniuszce". Chyba nikt tyle nie zrobił dla rozsławienia twórczości skromnego organisty z Wilna. "Halka" zajmowała tu miejsce szczególne. "Halką" przyszła Mistrzyni zaczynała zapisywać swoją piękna artystyczną kartę (wspomniana "Tosca", druga z "ról życia", przyszła trochę później). Pamiętne "jako od wichru", "gdyby rannym słonkiem", "o mój maleńki", w interpretacji Maestry (i później licznych śpiewaczek przez Nią namaszczanych), sprawiły, że dla licznego grona słuchaczy Maria Fołtyn i "Halka" - to jedna i ta sama osoba. Operowa heroina i słynna sopranistka z krwi i kości unieśmiertelniły się wzajemnie!
Taką też Maestrę - "Halkę" widzimy w radomskim zaułku. "Usiędniętą" - zapewne nad swoją rzeczułką i nadaremno czekającą sokoła. Starającą się, mimo dziwności wielkiego miasta dostrzec, gdzie słonko wschodzi i gdzie wieczorami znika. Tak nawiasem mówiąc, n-ty raz słyszeć przywoływany fragment i n-ty raz ocierać oczy... Czytelniku/Czytelniczko - sami rozstrzygnijcie, czy jest to wstydliwe świadectwo upadku męskości czy raczej dowód olbrzymiej siły drzemiącej w sztuce.
Maria Fołtyn - "Halka", widziana zza solidnego ogrodzenia Szkoły Muzycznej |
Dzień na wizytę u Maestry wybrałem niestety niefortunny. Bo Radomianie strzegą
zazdrośnie swojej "Halki". Jak wyjaśniła sympatyczna Pani z punktu informacji turystycznej na dworcu w Radomiu (gdzie też zajrzałem w oczekiwaniu na powrotny pociąg) - "świętości nie ma", a drobnych rozmiarów Halka, niepilnowana systemem kamer, nie strzeżona solidnym ogrodzeniem, szybko padłaby łupem miłośników nie tyle opery, ile metali szlachetnych przeliczalnych na półlitrówki. Toteż w niedzielę, kiedy nie
funkcjonuje Szkoła Muzyczna, na "Halkę" można zerknąć jedynie zza rzeczonego ogrodzenia. Potrafię zrozumieć. Ale nie tak wyobrażałem sobie bezpośrednie spotkanie. Wszak jechałem z myślą, że spojrzę w oczy, usłyszę echo pięknego sopranu, wręcz poczuję wybuch szaleństwa, opętania... W kwiaciarni przy radomskim dworcu dokonałem zakupu symbolicznej
róży, którą chciałem złożyć u nóg. Niestety trzeba było ją zostawić pod
zamkniętą na trzy spusty bramą.
Ach, Halka, Halka... Bez dwóch zdań "mąci spokojność moją" i "piekło ją chyba gna". Myślę czasem, że jest to jedyna kobieta na świecie o którą moja żona powinna być zazdrosna.