23.09.2018.
Całkiem młody student uniwersytetu w Dorpacie (dzisiejsze Tartu, Estonia) otrzymuje w spadku po ciotce majątek Samoklęski. W wolnych chwilach miesiącami tam przebywa. Nieco później, po wstąpieniu na rosyjski tron Mikołaja I, rusza wraz z przedstawicielami ziemiaństwa i tak zwanych kół przemysłowych z "wiernopoddańczym adresem". Zanim trafia przed carskie oblicze - w petersburskim Yacht - Clubie odbywa się osławiona partia pokera, zakończona wzniesieniem okrzyku "czwarty rozbiór Polski". Tryumfatorem był stryjeczny brat cara. Przegranym - wspomniany były student Dorpatu. Stawką - równowartość Samoklęsk. Nazwa miejscowości znamienna, przegrana sromotna i... w pewnym sensie na własne życzenie.
Kilkanaście lat później, w 1911 roku, ukazuje się pierwsze wydanie "Sobola i Panny". Autor - to ten sam niefortunny pokerzysta z Petersburga, Józef Weyssenhoff. Wówczas już dojrzały literat, konserwatywny dość piewca tradycji ziemiańskich a przede wszystkim łowieckich. Przy tym arcymistrz literackiego pejzażu. Głównie litewskiego, kowieńskiego, żmudzkiego. Krajobrazów zapamiętanych z lat dzieciństwa. Niezbyt wesołego, z uwagi na przedwczesną śmierć ojca, Michała Weyssenhoffa.
Drugie wydanie (1913) - to z kolei symbioza pejzażu kreślonego piórem pisarza i tego rozumianego dosłownie - utrwalanego olejem na płótnie. Symbioza nieprzypadkowa. Pisarz Józef i malarz Henryk Weyssenhoffowie - to kuzyni. Zerknijmy na prezentowaną na łamach Wiki okładkę. Barwną zapowiedź podróży do sentymentalnego, pól - legendarnego makrokosmosu, który - jak się zdaje -
przeminął bezpowrotnie. Krainy zdefiniowanej kowieńską fizjografią, której
literacki portret - to perła! Niezależnie od tego jak bardzo soczysta, przebogata i po prostu piękna polszczyzna wyda nam się anachroniczna.
Już druga stronica serdecznie bawi. "Trawą co "od herbaty rośnie w brzuchu". Dalej - równie zabawne przywołanie tradycyjnej pieśni, której zakończenie staje się tytułem - hasłem wywoławczym. I jednocześnie wprowadzeniem w romansowy wątek całości. Podobnież jak wspomniana okładka.
Po drodze różowoszarej, z rzadka przekreślonej długimi cieniami, szli młodzi zgodnym marszem, wdychając moc zapachów niepokalanych.
Stanisław zaczął podśpiewywać:
Podchwycił Michał:
Stanisław zaczął podśpiewywać:
Pojedziemy na łów, na łów,
Towarzyszu mój! (...)
Podchwycił Michał:
Aż tam leci zając, zając -
Towarzyszu mój! (...)
Prześpiewali zwrotki odwiecznej piosenki, która tutaj hukała radośnie, nowa w młodych sercach. I zbójecka zadźwięczała ostatnia zwrotka:
A teraz się dzielmy, dzielmy,
Towarzyszu mój!
Tobie zając i sarna,
A mnie soból i panna (...)
- Sobola nie będzie a panny nie chcę - dodał Michał komentarz.
- Oj, nie zarzekaj się, Miś! Chyba, że kochasz się? Tedy co innego (...)
- Mnie się zdaje, że i ona trochę... Ale trudno wiedzieć, bo są wyjątkowe okoliczności
- Nie próbowałeś zapytać?
- Tak... pod figurą.
- Pod figurą?! Tak już daleko zaszło między wami? (...)
- Nie rozumiesz mnie, Stachu, bo nie mogę powiedzieć, o kogo chodzi. Ale... wyobraź sobie na przykład taką gęstą leszczynę, jak ta, obok której przechodzimy...
- I wyobrażam. No?
- Byłem z nią sam na sam w takiej leszczynie. (...)
- O wa! - wykrzyknął Stanisław zagadkowo. - Ale jakże tam skończyło się między wami?
- Nic się nie skończyło, w tym rzecz! Raczej się zaczęło. Śni mi się po nocach - a już, jak mi gdzie zapachnie leszczyna...
- To nie daj ty Boże! - dokończył Stanisław ze śmiechem.
- Właśnie. I nie mogę zbyt często jej widywać, muszę udawać obojętność.
- A to czemu?
- Bo widzisz, zapomniałem ci powiedzieć, że mężatka (...)
Samoklęski - dawne dziedzictwo Józefa Weyssenhoffa - to zachodni skraj opisywanej tu po wielokroć "Kozłowiecczyzny". Dziedzictwo, jak wiemy, utracone zgubnym skutkiem zamiłowania
do hazardu.
Z kolei płochy i jeszcze lekkomyślny Miś Rajecki zdaje się być alter ego pisarza. Odbiciem siebie sprzed nastu lat. Także tych przepędzonych samotnie w Samoklęskach. Nadzwyczaj barwnie przedstawiona w książce sceneria - co do geograficznej ścisłości zupełnie nie ta. Małe Mazowsze to nie młodoglacjał. Ani litewski ani nawet suwalski (w obrębie tego ostatniego kręcona była ekranizacja "Sobola i panny" - 1983).
Malownicze moreny -absolutnie nie! Z kolei opiewane na kartach "Sobola..." dyrwany i rojsty... Wystarczy odnaleźć skryte w kozłowieckiej "puszczy" Krwawe bądź Krucze Bagno, Ośniak, Okrągalk, Okolec... Skojarzenia same się nasuwają.
Stąd zatem "Kozłowiecczyzna". Bo przy odrobinie wyobraźni można w tutejszej post - ordynackiej dziedzinie odnaleźć ledwo wyczuwalny oddech Weyssenhoffowych klimatów. Bliskość związanych z autorem Samoklęsk to ten najbardziej namacalny czynnik. Są też i inne - ulotne niczym blada poświata, którą "wyższe kity drzew żegnały słońce tęsknym rumieńcem". I tenże "tęskny rumieniec" na policzku powieściowej Warszulki...
Zapakowawszy do plecaka egzemplarz "Sobola...", ruszyłem lubelską "czterdziestką czwórką" do Kawki - tej miejscowości, którą nie raz nazwałem moją prywatną bramą w ulubione ostępy. Nie pierwszy zresztą raz z "Sobolem..." w torbie. Książka kurzy się u mnie na półce od czasów licealnych. Przeczytana zaś po raz pierwszy w całości, gdy sam byłem w wieku Michała Rajeckiego. Co więcej - mocno wówczas współodczuwając jego sercowe perypetie. Choć siłą biegu czasu dylematy kochliwego młodzieńca na progu XX wieku musiały być inne niż jego odpowiednika z ostatnich lat poprzedniego stulecia. Za dużo burz, za dużo zmian w mentalności tudzież w hierarchii współczesnych wartości. Ot, oczywistości - po raz kolejny odbijające się w wodach Stróżka - połączonego z Samoklęskami wstęgą Mininy.
Zapakowawszy do plecaka egzemplarz "Sobola...", ruszyłem lubelską "czterdziestką czwórką" do Kawki - tej miejscowości, którą nie raz nazwałem moją prywatną bramą w ulubione ostępy. Nie pierwszy zresztą raz z "Sobolem..." w torbie. Książka kurzy się u mnie na półce od czasów licealnych. Przeczytana zaś po raz pierwszy w całości, gdy sam byłem w wieku Michała Rajeckiego. Co więcej - mocno wówczas współodczuwając jego sercowe perypetie. Choć siłą biegu czasu dylematy kochliwego młodzieńca na progu XX wieku musiały być inne niż jego odpowiednika z ostatnich lat poprzedniego stulecia. Za dużo burz, za dużo zmian w mentalności tudzież w hierarchii współczesnych wartości. Ot, oczywistości - po raz kolejny odbijające się w wodach Stróżka - połączonego z Samoklęskami wstęgą Mininy.
"Istota, którą się kocha w pierwszych latach męskiej dojrzałości, nie jest osobą – jest wcieleniem pragnień." |
Niewypowiedziana myśl, zręcznie wpleciona w młodzieńcze rozterki Michała Rajeckiego, to najczęściej przywoływany cytat z "Sobola i Panny". Być może z całej, już nieco zapomnianej, twórczości Józefa Weyssenhoffa. Wspomniany współczesny odpowiednik młodzieńca nie zmienił się AŻ TAK bardzo aby przytaczanej frazie zarzucić można było brak ponadczasowości. A dla mnie... od czasów, kiedy sam byłem (metrykalnie) tym "współczesnym odpowiednikiem", myśl, która tak bardzo wbiła mi się w głowę, kojarzy mi się wciąż z tym samym miejscem, Oglądasz je, Drogi Czytelniku/Droga Czytelniczko, na obrazku powyżej.
Bory, grądy, dąbrowy a przede wszystkim, łowieckie tradycje ziemiaństwa - jako tło dla romansowej historii? Atrybutem powieści Józefa Weysenhoffa. jest odwrócenie ról fabuły i tła przyrodniczo - krajobrazowego. Tła niebędącego tłem. Bo to banalna miłostka Warszulki i Michała wydaje się stanowić dodatek, upiększenie. Tematem książki jest przyroda. Litewska, ale w moim odczuciu również poleska, mazowiecka też. Ukazana oczami ludzi którzy poprzez kultywowanie przekazywanej z pokolenia na pokolenie tradycji dostrzegają jej ponadmaterialną wartość a jednocześnie są z nią związani pierwotną, ledwie uświadomioną symbiozą.
Patrząc z perspektywy współczesnego człowieka życzyłbym sobie aby łowieckie tradycje rodem z ziemiańskich dworów i magnackich pałaców znajdywały swoje zasłużone miejsce na kartach książek, pamiętników, we wspomnieniach czy muzealnych salach. Zaś w odniesieniu do stworzeń, które dziś brykają po "Kozłowieczcyźnie" czy gdziekolwiek indziej użyłbym wyświechtanego sloganu "niech żyją". Będącego nazwą jednego z proekologicznych ugrupowań. Zaś współcześni Michałowie Rajeccy (ja sam wiekiem przypominam raczej Stacha ) niech zaś raczej przywożą z lasu trofea jak poniżej. Trafiają i nie zabijają.
Cóż, dobrze się to czytało... Można oderwać na chwilę głowę od spraw przyziemnych.
OdpowiedzUsuń